Szukaj na tym blogu

wtorek, 24 grudnia 2013

Pracownicze Wigilie



         Jesteście już po pracowniczych Wigiliach? I jak samopoczucie? Katharsis czy żenada? Miło spędzone chwile z przyjaciółmi, czy przymusowy spęd niewolników łaskawie nam panującego pracodawcy?  
     W czasach komuny każdemu poborowemu zadawano standardowe pytanie: Czy oddal już pan honorowo krew?  Nie chodziło bynajmniej o dotychczasowe rany bitewne, ale o obowiązkowe oddanie 200 ml krwi dla potrzeb polskiej służby zdrowia. Akcja jak najbardziej chwalebna, tylko co ma do tego honor? Mus to mus...
        Dzisiaj podobnie jest z pracowniczą Wigilią. Po prostu trzeba ją zaliczyć, bo szef zauważy nieobecność i w najmniej oczekiwanym momencie może ten fakt wykorzystać. Jest pani niekoleżeńska, psuje atmosferę pracy, czyli premio żegnaj... Szczęśliwi posiadacze L-4! Reszta siedzi karnie za wigilijnym stołem i smętnie żuje zimne pierogi a choćby nawet i homara, nerwowo zerkając na zegarki i kombinując,  kiedy wypada się urwać. Jeszcze tylko "pan ksiądz" wygłosi przemówienie, biesiadnicy odśpiewają jedną zwrotkę "Dzisiaj w Betlejem", tłumek ustawi się z opłatkiem w kolejce do dyrekcji i już właściwie można się powoli ewakuować. Pierwsza dziesiątka opuszcza salę, za nią druga i następna. Przy pustym stole zostaje garstka zaproszonych emerytów. Co roku mniej, bo który gość drugi raz zaryzykuje takie potraktowanie przez gospodarzy? Samo życie.
        Jaki jest cel tych spotkań? Integracja?  Pudło. Nie da się połączyć na siłę kilkudziesięciu osób. Ci, którzy się polubią, sami znajdą do siebie drogę, z opłatkiem czy bez. To może święta TRADYCJA, którą należy kultywować za wszelką cenę? Miałoby to sens podczas szkolenia dzieci i młodzieży, ale dorosłych nie trzeba przecież uczyć świątecznych ceremoniałów. Więc to chyba po prostu odfajkowanie jakiejś odgórnej dyrektywy. Z naciskiem na słowo "odfajkowanie". Pracownicza Wigilia się odbyła. Uczestniczyło w niej 98% pracowników, wszyscy nieobecni mają zwolnienia lekarskie. Wysoka frekwencja świadczy o pełnej integracji zespołu. I można spać spokojnie, przynajmniej do czasu... 
       Niektóre bogate zakłady mają specjalne fundusze na takie imprezy, dlatego często odbywają się one w renomowanych lokalach. W tych biedniejszych pracownicy muszą dopłacić do interesu w żywej gotówce albo chociaż świątecznych wypiekach. Plus robocizna, naturalnie.
      Boże Narodzenie to święto rodzinne, nie pracownicze. Wieczerza wigilijna ma skupiać ludzi, których łączy coś zdecydowanie  więcej niż stosunki służbowe. Ale my, Polacy, kochamy spektakle i w dodatku nie boimy się skrajności. Boimy się za to swoich szefów. Jeszcze całkiem niedawno, też pod ich czujnym okiem, gromadnie maszerowaliśmy w pochodach pierwszomajowych. Potem nagle wykonaliśmy w prawo zwrot i dziś obowiązkowo śpiewamy kolędy i z dużym talentem udajemy, że się kochamy, wybaczamy sobie wszystkie krzywdy i święcie wierzymy, że od jutra będzie sam miód. Niektórym to nie przeszkadza, jednak wielu ludzi odczuwa spory dyskomfort z powodu sztuczności całej tej sytuacji. Zamiast wszechogarniającej miłości pojawia się zniecierpliwienie i złość. Za jakie grzechy musimy marnować swój wolny czas, siadając do wspólnego stołu z ludźmi, których tolerujemy jedynie dlatego, że są zatrudnieni w tym samym zakładzie? Łamanie się z nimi opłatkiem jest nie tylko pustym gestem, ale cuchnie obłudą na kilometr. Ktoś bardzo trafnie określił to jako profanację opłatka. Coś w tym jest...
     
      Skoro już jednak szefowie koniecznie chcą fundować rzeszom pracowników obchodzenie wigilijnej wieczerzy, czy nie lepiej byłoby zamienić tę kontrowersyjną tradycję na obchody Ostatniej Wieczerzy? Po pierwsze, nie kolidowałoby to z żadnym obrzędem o charakterze rodzinnym. A po drugie, trzecie i czwarte: też wieczerza, też przed świętami, też przy wspólnym stole, też można złożyć sobie życzenia, a i judaszowy pocałunek będzie tu całkiem na miejscu.

czwartek, 19 grudnia 2013

Filmowe Boże Narodzenie

     Boże Narodzenie to pora absolutnie usprawiedliwionego kiczu pod każdą postacią. Ma być miło, ciepło (przede wszystkim na duszy), wesoło. przyjaźnie, kolorowo, błyszcząco, dostatnio, bezpiecznie, wzruszająco, no i tradycyjnie... Dlatego właśnie dokładamy wszelkich starań, żeby taki stan osiągnąć: przygotowujemy pracochłonne potrawy, wybieramy prezenty, paćkamy szyby sztucznym śniegiem a szyszki brokatem, rozwieszamy światełka, nucimy kolędy i emanujemy powszechną miłością do świata, choćbyśmy mieli akurat atak kamicy nerkowej. W ogóle spędzamy ten czas na wzajemnym ładowaniu akumulatorów życzliwością i poczuciem bezpieczeństwa, bo musi to nam wystarczyć co najmniej do Wielkanocy. 
      I podtrzymaniu tej cieplarnianej atmosfery służą, między innymi, filmy o tematyce świątecznej. Jest ich niezliczona ilość, choć zwykły śmiertelnik z marszu może pewnie wymienić zaledwie kilka.

      Z ciekawości zajrzałam do świątecznego programu TV. Zaskoczenia nie ma. My, Polacy, wzorem inżyniera Mamonia z "Rejsu" lubimy to, co już znamy. A zatem w pierwszy i drugi dzień świąt odwiedzi nas Kevin. Podobno tylko ze względu na jego coroczną wizytę odwołano najbardziej oczekiwany spektakl w dziejach ludzkości, czyli Koniec Świata 2012. Gdybym nie wiedziała, co wyrosło z zabawnego dzieciaka, to może bym się nawet ucieszyła...


      Ale na szczęście  i innych gwiazdkowych produkcji nie zabraknie. Jak nie w TV, to w Internecie albo na płytach DVD dołączonych do popularnych tygodników. Micha orzechów na kolana, pilot do ręki, ach, żeby jeszcze śnieg i mróz!

    Mam swoje ukochane filmy świąteczne i niniejszym oznajmiam to z całkowitą powagą. Nie zamierzam ich oceniać pod względem artystycznym. One po prostu są, jakie są, i dokładnie takie właśnie mają być! Kilka nawet już obejrzałam, żeby się odpowiednio nastroić, a parę jeszcze przede mną. Oto niektóre z tych kojarzących mi się natychmiast z Bożym Narodzeniem.


      Numer jeden w proponowanym zestawieniu to polska komedia romantyczna "Listy do M." (2011) - trochę zabawna, trochę gorzka, trochę wzruszająca. Zawiera banalne przesłanie, że w Wigilię nikt nie powinien być sam, a cud miłości całkowicie zmienia optykę patrzenia na świat. Wisienką na torcie jest uroczy Maciej Stuhr jako samotny ojciec występujący czasem pod pseudonimem "Kostek Rosołow". 


     Kolejny polski film, którego akcja toczy się w okresie świątecznym, wyreżyserował przed laty sam Stanisław Bareja. Ta komedia pomyłek nosi nieco przewrotny tytuł "Niespotykanie spokojny człowiek" (1975). W roli tytułowej Janusz Kłosiński (młodych informuję, że to sierżant Czernousow z "Czterech pancernych"). Kultowa scena oprawiania choinki nieodmiennie bawi mnie do łez. Zresztą przyjrzyjcie się zdjęciu i wyciągnijcie wnioski. 


     To już piętnaście lat minęło od premiery pięknego polskiego serialu "Siedlisko" (1998) wg autorskiego scenariusza i w reż. Janusza Majewskiego. Ostatni odcinek (9) poświęcony jest właśnie rodzinnej Wigilii odbywającej się w Panistrudze niedaleko Ełku, w wiejskim domu odziedziczonym niespodziewanie przez malarkę, Mariannę Kalinowską. Nowa pani domu (w tej roli Anna Dymna) najchętniej przygarnęłaby do serca cały świat, ale póki co ogranicza się tylko do bliższych i dalszych krewnych oraz przyjaciół. Po obejrzeniu filmu niejednemu widzowi zamarzą się takie magiczne święta w zimowej scenerii Mazur. 


       Treść zabawnej amerykańskiej komedii "Święta last minute"(Christmas with the Kranks - 2004) zawiera się w jednym zdaniu złożonym: Przed silnie zakorzenioną świąteczną tradycją właściwie nie ma ucieczki, natomiast prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie. Film ten to luźna adaptacja powieści Johna Grishama "Ominąć święta", jednak wymowa obu dzieł jest skrajnie różna. O ile książka jest satyrą na komercjalizację Bożego Narodzenia, o tyle film wręcz przeciwnie - dowodzi, że to właśnie tradycyjna czerwona kamizelka, choinka, bałwanek, lampki na dachu i coroczne kolędowanie w gronie rodziny i życzliwych sąsiadów dają człowiekowi poczucie bezpieczeństwa i spełnienia.


     "12 wigilijnych wieczorów" (The twelve days of Christmas Eve - 2004) - to połączenie "Dnia świstaka" z "Opowieścią wigilijną". Bohater, zdolny, ambitny biznesmen, z powodzeniem prowadzący rodzinny interes, ulega wypadkowi i trafia w dziwne miejsce, gdzie zawieszony między życiem a śmiercią ma szansę dwanaście razy przeżyć od nowa swoją minioną Wigilię, aż zrozumie, co tak naprawdę liczy się w życiu i naprawi błędy. Idzie mu to jak krew z nosa, ale nastrój świąteczny aż kipi.


    "Opowieść wigilijna" (niektóre powojenne adaptacje opowiadania K. Dickensa to: 1970 - w roli Ebenezera Scrooge'a Albert Finney, 1984 - George C. Scott, 1992 - Michael Caine i Muppety, 1999 - Patrick Steward, 2009 - Jim Carrey) Każda wersja jest do przyjęcia, niezależnie od wierności tekstowi pierwowzoru. Przemiana zgorzkniałego skąpca Ebenezera Scrooge'a w hojnego dobrodzieja to jeden z niewątpliwych wigilijnych cudów. Bardzo mi też odpowiada przesłanie: Ciesz się każdą chwilą, bo nie wiesz, ile jeszcze ich przed tobą. Daj też radość innym, a pozostawisz po sobie dobre wspomnienie.


    "Przetrwać święta" (Surviving Christmas - 2004) - ciekawa fabularnie opowieść o człowieku, który zapłacił pewnej rodzinie za przygarnięcie go na czas Bożego Narodzenia w charakterze krewnego. W rolach głównych Ben Affleck, Christina Applegate, James Gandolfini i bajecznie kolorowa świąteczna sceneria. Czy da się kupić zapomniane dziecięce marzenia? Polecam ten film na święta, doskonale wpasowuje się w ich atmosferę.


     Warto wspomnieć jeszcze o ponad siedemdziesięcioletnim filmie "Gospoda świąteczna" (Holiday Inn - 1942), w którym gwiazda ówczesnej kinematografii, Bing Crosby, swoim głębokim głosem śpiewa jedną z najbardziej rozpoznawalnych w świecie piosenek świątecznych: White Christmas. Kliknijcie i posłuchajcie... Śniegu ciągle nie ma, więc może choć wyobraźnia go przywoła.



     I na koniec film o pewnym niepoprawnym marzycielu, który zawsze pielęgnuje wizję idealnej rodziny i za wszelką cenę stara się zrealizować swoje plany, choć życie ciągle podsuwa mu kłody pod nogi. Mowa o Clarku Griswoldzie (w tej roli Chevy Chase), bohatera serii komedii rodzinnych "W krzywym zwierciadle". Film "Witaj, święty Mikołaju" (National Lampoon's Christmas Vacation - 1989) opowiada właśnie o przygotowaniach do rodzinnych świąt, a oświetlony tysiącami lampek dom Griswoldów będzie się wam przypominał na widok każdej większej iluminacji świątecznej. Tu macie namacalny dowód :-)

     Z całej serii filmów świątecznych skierowanych specjalnie do dzieci chciałabym polecić zwłaszcza te dwa:



     "Grinch: świąt nie będzie"(How the Grinch stole Christmas - 2000) - to urocza bajeczka o malutkich mieszkańcach Ktosiowa, miasteczka położonego na płatku śniegu, którym brzydki zielony stwór chce uniemożliwić obchodzenie Bożego Narodzenia, kradnąc im wszystkie gwiazdkowe zakupy. Ale za sprawą małej dziewczynki święta i tak przychodzą, bo może jednak nie biorą się ze sklepu? Łatwo się domyślić, że dobro zwycięża zło, piękna roztapia lodowate serce bestii i wszystko kończy się pomyślnie. W roli Grincha - Jim Carrey, choć można go rozpoznać jedynie po charakterystycznej mimice.



       Ekspres polarny"(The Polar Express - 2004) - animacja pełna ciekawych zwrotów akcji, toczącej się głównie w pociągu pędzącym na Biegun Północny. Podróżuje nim grupa dzieci wybranych spośród innych do złożenia wizyty Świętemu Mikołajowi. Tylko jednemu szczęśliwcowi wręczy on osobiście wymarzony prezent gwiazdkowy. Ale główny bohater skończył 8 lat i nie wierzy już w Mikołaja. Czy ta podróż zmieni jego przekonania?

      Mogłabym tak bez końca wymieniać kolejne tytuły, bo przecież nakręcono świąteczne wersje prawie wszystkich popularnych animacji: Kaczora Donalda, Shreka, Madagaskaru, Kung-fu Pandy itp. A niezliczone filmy o Mikołaju i jego perypetiach z żoną, elfami czy amnezją? A filmy o reniferach: czerwononosym Rudolfie, Niko, Blizzardzie? No i wreszcie cała grupa filmów opartych na przekazach biblijnych, choć one są bardziej popularne w okresie wielkanocnym. Można by było nie odchodzić od ekranu przez okrągłą dobę...

       Ale jeszcze koniecznie trzeba znaleźć czas na popołudniowy spacer. Grudniowa przechadzka pięknie oświetlonym Traktem Królewskim, wizyta u Neptuna, może jakiś świąteczny koncert organowy, oglądanie szopek w licznych kościołach, karmienie ptaków i wdychanie jodu na nadmorskiej plaży - to akurat atrakcje trójmiejskie, do których serdecznie zachęcam.


WESOŁYCH ŚWIĄT!

I, jak śpiewa Bing Crosby:
"May your days be marry and bright,
and may all your Christmases be white"



piątek, 13 grudnia 2013

Drobiowy pasztet Alicji


Ten większy jest z kurczaka, ten mniejszy - z kaczki wzbogacony suszoną żurawiną.

       Nie jestem jakąś szczególną fanką pasztetów, ale ten jest po prostu wyjątkowy. Od lat się nim zajadam, w tym roku wydębiłam przepis od tytułowej Alicji (Z.) i postanowiłam zrealizować go osobiście. Nie bez znaczenia jest fakt, że pasztet ów, w odróżnieniu od klasycznych, jest bardzo mało kaloryczny, gdyż tłuszczu w nim tyle, co na lekarstwo. Dobrze przyprawiony smakuje wybornie. Naprawdę polecam! 

Składniki:

1 kurczak (ok. 2 kg)
2 duże marchewki
1 pietruszka
pół selera
2-3 ząbki czosnku
sól, pieprz

       Z podanych składników trzeba ugotować najzwyklejszy rosół, który potem można wykorzystać jako bazę do innej zupy. Niech pyrka na małym ogniu tak długo, żeby mięso samo odchodziło od kości. Odstawić w chłodne miejsce, żeby wystygł.
        Obrać zimnego kurczaka z mięsa (skórę wyrzucić) i zmielić je w maszynce razem z warzywami. 

1 cebula
0,5 kg wątróbki
olej

      W międzyczasie wątróbkę usmażyć na rumiano z cebulką (bez soli!). Wystudzić, przekręcić przez maszynkę. Dodać do zmielonego kurczaka.

3 czerstwe bułki

      Bułki namoczyć w ok. 2-3 szklankach zimnego rosołu. Nie wyciskać, bo pasztet będzie suchy! Tylko lekko otrząsnąć i takie ociekające wrzucić do masy kurczakowo-warzywno-wątróbkowej.

3 jajka
2 ząbki czosnku
przyprawy: sól, pieprz, majeranek, gałka muszkatołowa, imbir

      Na koniec dodać jajka, zmiażdżony czosnek oraz przyprawy. Masę dokładnie wyrobić mikserem lub ręką. 
     Wyłożyć na blaszkę lekko natłuszczoną i posypaną tartą bułką. W wersji hard można blachę wyłożyć plastrami boczku :-) Ja wszystko piekę przeważnie na tescowym papierze.
       Piec w nagrzanym piekarniku w temperaturze ok.180 stopni. Czas pieczenia: +/- 50 minut dla płytkiej blachy, ok. 60 minut dla keksówki. Kilka minut przed upływem czasu pieczenia sprawdzić patyczkiem. Jeśli nic się do niego nie przylepia, pasztet gotowy. 
       Pod żadnym pozorem nie próbujcie "na wszelki wypadek" trzymać pasztetu dłużej w piekarniku, bo się przesuszy i będzie niesmaczny.

      W wersji świątecznej można dodać orzechy, grzyby, śliwki, rodzynki, zabarwić szafranem albo kurkumą, zalać galaretą i w ogóle pobawić się wyglądem i smakami. Ale ja nie mam zamiaru niczego zmieniać...

środa, 11 grudnia 2013

Karp po żydowsku - wigilijny hit mojego domu


To przepis autorstwa mojej mamy, która przed laty zmodernizowała jakąś prastarą recepturę. Jeśli ktoś lubi orientalne połączenie słodyczy i ostrości - polecam. Wykonanie nie jest trudne, choć dość pracochłonne. Jednak przy odpowiedniej organizacji pracy wszystko nie powinno pochłonąć więcej czasu niż dwie godziny. Zatem - do dzieła!

Składniki:
1,5 karpia lub 2 duże płaty i jeden mniejszy
5 głów karpia (spod lady ;-)
2 średnie marchewki
1 pietruszka
1 duża cebula
1 bułka kajzerka
100 g  migdałów posiekanych  w słupki (bez skórki, naturalnie!)
100 g rodzynek sułtańskich
sól, dużo pieprzu
żelatyna spożywcza

1) Płaty karpia pozbawiamy ości oraz łusek.
2) Z łbów karpia, wyciętych ości oraz jarzyn i szczypty soli gotujemy wywar, około 0,75 -1,50 litra (zależy od wielkości karpia).
3) Jarzyny wyjmujemy z wywaru i siekamy w drobną kostkę. Dodajemy do nich rodzynki i migdały, można więcej niż w przepisie - co kto lubi. Niech wszystko stoi na boku i czeka na swoją kolej.
4) Wyjmujemy z wywaru łby karpia i wyłuskujemy z nich mięsko, a jest go całkiem sporo.  
5) Teraz robimy farsz. W maszynce do mięsa (albo w mikserze) mielimy najmniejszy surowy płat karpia pozbawiony skóry, gotowane mięso z łbów oraz namoczoną i odciśniętą bułkę. Całość dobrze mieszamy, solimy i pieprzymy do smaku. Nie żałujemy pieprzu. Farsz ma mieć konsystencję na tyle gęstą, żeby nie spływał z łyżki.
6) Na folii aluminiowej układamy jeden płat karpia skórą do dołu, lekko solimy. Nakładamy farsz i równomiernie go rozprowadzamy. Drugi płat lekko solimy i  kładziemy na farszu skórą do góry. Całość dokładnie owijamy w folię i gotujemy w lekko osolonej wodzie ok. pół godziny.
7) Podczas gdy karp się gotuje, przecedzamy wywar z p.2) przez gęste sito, dodajemy do niego żelatynę i podgrzewamy. Żelatyny może być mniej niż w przepisie na opakowaniu, bo część przecież uzyskaliśmy, gotując łby i ości. Następnie wsypujemy zawartość miseczki z p.3) Doprawiamy sporą szczyptą pieprzu i sprawdzamy, czy rodzynki dały wystarczającą słodycz. W razie potrzeby dodajemy trochę cukru. Smak ma być ewidentnie słodko-ostry ze słonym w tle. Obowiązkowo trzeba uruchomić własne kubki smakowe i spróbować, czy wywar jest odpowiednio esencjonalny, w przeciwnym wypadku nie będzie orientalnego efektu!!!
8) Ugotowanego karpia wyjmujemy z wody, studzimy, kroimy na plastry i układamy "artystycznie" na głębokim półmisku. Przy okazji pozbywamy się też przeoczonych wcześniej ości.
9) Gorący wywar wlewamy na półmisek, tak żeby całkiem pokrył plastry karpia. Widelcem delikatnie pomagamy warzywom, rodzynkom i migdałom zająć właściwą pozycję. Można je rozprowadzić równomiernie albo usypać malownicze pagórki. Z wierzchu ozdabiamy plasterkami cytryny i gotowanej marchwi. 
10) Odstawiamy półmisek na kilka godzin w chłodne miejsce do zastygnięcia galarety. Przed podaniem możemy ożywić potrawę, dekorując ją gałązkami świeżej natki pietruszki.

Smacznego :-)



poniedziałek, 9 grudnia 2013

Śledziki "w śmietniku" na Wigilię


Wigilijny zestaw 2013:
śledzie " w śmietniku" na pierwszym planie,
w środku śledzie z suszonymi pomidorami i czosnkiem,
a po prawej - z porami, kukurydzą i rodzynkami w sosie majonezowo-śmietanowym.

      Te śledzie to kolejna tradycyjna potrawa wigilijna w moim domu. Nie podam tu wagi i ilości składników, bo "śmietnika" musi być po prostu mniej więcej tyle, co śledzi, ale proporcje można zmieniać wedle własnych upodobań.

Składniki:

śledzie solone (Ja używam filetów z matiasów, muszą być jasne, grube i twarde. Oczywiście taniej jest kupić całe śledzie, ale roboty, smrodu i odpadów przy tym tyle, że wolę nieco przepłacić.)

"śmietnik", czyli pokrojone w kostkę (jak na sałatkę) poniższe produkty w dowolnych proporcjach:
cebula (u mnie stanowi mniej więcej połowę sałatki)
słodkie jabłko
ogórek konserwowy (niektórzy wolą kiszony)
grzybki marynowane
śliwki z octu lub kalifornijskie suszone/rodzynki sułtanki
(może być trochę kolorowej papryki dla ożywienia)

dużo czarnego grubo zmielonego pieprzu
olej rzepakowy (wyłącznie! - każdy inny zmienia smak potrawy!)

     Śledzie moczę przez ok. 2 godziny w sporej ilości wody z dodatkiem niewielkiej ilości octu - ot, tyle, żeby woda była lekko kwaskowata. Śledzie w oleju nie są wtedy takie mdłe, no i zapach mają lepszy. Następnie kroję filety w poprzek na paski ok. 2 cm szerokości. Układam je w naczyniu lub słoju warstwami: śledzie - sałatka z posiekanych składników wyżej wymienionych - warstewka pieprzu i tak do wyczerpania składników. Całość zalewam olejem, delikatnie dziobię patyczkiem do szaszłyków, żeby wszędzie dotarł, po czym lekko dociskam z góry. W chłodnym miejscu śledzie spokojnie wytrzymują ponad tydzień, więc też można zrobić wcześniej. 

Do śledzi podaję ziemniaki w mundurkach. Najpierw je obgotowuję przez ok. 10 min. a potem zapiekam w piekarniku do zrumienienia. Przekrojone wzbogacam łyżeczką masła, nie zważając na święte oburzenie różnych nawiedzonych kulinarnych ascetów, którym z tego miejsca życzę jak najwięcej wrażeń smakowych przy pieczywku "Wasa" i odtłuszczonym jogurcie.

Smacznego :-)


piątek, 6 grudnia 2013

Wigilijne kapuśniaczki

Zeszłoroczne "kapuśniaczki"

      Pod nazwą "kapuśniaczki" kryją się pyszne paszteciki drożdżowe z postną kapustą. To potrawa, która gości na naszym wigilijnym stole odkąd tylko pamiętam i jest nieodłącznym smakiem mojego dzieciństwa. Jeszcze ciepłe kapuśniaczki podaję zwykle do czystego gorącego barszczyku z samych buraków (bez żadnych wywarów mięsnych ani warzywnych) doprawionego tylko solą, pieprzem, czosnkiem, cytryną oraz majerankiem.
     Ile bym ich nie napiekła, to zawsze jest za mało. W całym okresie świątecznym rodzina używa ich zamiast chleba. Cudownie pachną, są mięciutkie, wilgotne w środku. W tym roku czeka mnie pieczenie na trzy domy - cieszę się, że moja tradycja idzie w świat :-)
     Przepis pochodzi ze starej książki kucharskiej, którą mam do tej pory, choć traktuję ją już raczej jako zabytek. 

Składniki: Ja robię kapuśniaczki z podwójnej porcji, czyli z 1 kg mąki, a w oryginalnym przepisie jest jeszcze o połowę mniej. Gdybym trzymała się tych proporcji, nie doniosłabym potrawy na stół, zeżarliby w locie :-))

Nadzienie zawsze przygotowuję 1-2 tyg. przed świętami.

Nadzienie:
2 kg kapusty kiszonej
grzyby suszone (3-4 spore garście, a jak macie więcej, to nie żałujcie)
posiekana cebula (2-3 spore sztuki)
łyżka zmielonego pieprzu
ok. 1/5 szkl. oleju rzepakowego 

    Kapustę przepłukać, odcisnąć i drobno posiekać. Gotować kilka godzin na małym gazie (najlepiej na podkładce) w takiej ilości wody, żeby ją było widać po naciśnięciu łyżką. W razie potrzeby dolać. Na drugi dzień grzyby odmoczyć, posiekać i ugotować w niewielkiej ilości wody. Dodać do kapusty razem z grzybowym wywarem. Znowu gotować 2-3 godziny. Kolejnego dnia posiekać cebulę i usmażyć na złoto w oleju. Kapustę odparować na malutkim ogniu bez przykrycia. Kiedy już praktycznie nie będzie płynu, dodać do niej cebulę razem z olejem, w którym się smażyła. Poddusić chwilę, aż całość zrobi się gęsta, lśniąca i przybierze kolor "średni blond". Doprawić pieprzem.
    Nadzienie można przygotować parę dni wcześniej, zamknąć na gorąco w słoikach i postawić w chłodnym miejscu. Ja od tego właśnie zaczynam przedświąteczne działania w kuchni.
    Nadmiar nadzienia można dodać do świątecznego bigosu czy łazanek albo zamrozić na inne okazje. Można też podać jako osobne danie wigilijne. Nie zmarnuje się na pewno :-)

Ciasto:
50 dag mąki pszennej
4-5 dag drożdży
2 łyżeczki cukru
1 łyżeczka soli
4 żółtka / 2 male jajka
10 dag miękkiego tłuszczu (ja używam masła)
1 szkl. letniego mleka

     Przygotować rozczyn z drożdży, cukru, mleka i kilku łyżek mąki. Kiedy zacznie "bąblować", dodać resztę składników i wyrobić ciasto. Tę niewdzięczną czynność wykonuje za mnie moja maszyna do pieczenia chleba, co nie tyle skraca czas produkcji kapuśniaczków, ile oszczędza mi bałaganu i pozwala zająć się czymś innym, np. przyrządzaniem pysznych śledzików. Przez wiele lat gniotłam ciasto ręcznie, ale włóżcie między bajki opowieści, że trzeba się natyrać, aby potrawa smakowała. Zresztą kiedyś ręce po łokcie urabiały jedynie małorolne chłopki albo komornice, szlachta "stawiała dziewkę przy dzieży" ;-) Dziś ową dziewkę zastąpiły miksery, malaksery, speeedcooki i inne wynalazki ułatwiające życie zapracowanym kobietom. Choć pełny szacunek dla tych, które hołdują tradycji...    
    Gotowe wyrośnięte ciasto trzeba rozwałkować tak cienko, jak się da, choć bez przesady, pociąć na prostokąty, wypełnić nadzieniem i zawinąć jak naleśniki, podwijając boki do środka. Czasem robię kapuśniaczki w foremce do dużych pierogów - wyglądają bardzo ładnie, ale są bardziej pracochłonne. Ułożyć luźno (wyrosną przynajmniej dwukrotnie!) na blaszce wysmarowanej tłuszczem, "szwem" do dołu. Ja ostatnio preferuję papier do pieczenia - jest dużo wygodniejszy i bardziej "dietetyczny", a o żadnych przeciwwskazaniach zdrowotnych póki co nie słyszałam. Korzystam też z takich grubszych lub cieńszych wielokrotnych silikonowych "ceratek" z Lidla.
    Przed włożeniem do piekarnika można poczekać chwilkę, by kapuśniaczki nieco podrosły, choć w zasadzie wystarczy czas przygotowywania i układania na blaszce. Można posmarować białkiem albo wodą z cukrem, ale niekoniecznie.
       Piec w piekarniku nagrzanym do 180 stopni, aż będą rumiane. Wyjąć do ostudzenia. Nadmiar można zamrozić - odgrzewane smakują równie dobrze.

      Z tego samego ciasta za jednym pieczeniem można wykonać paszteciki sylwestrowe. Różnią się tylko farszem. Ja robię go z dowolnego mięsa mielonego przyprawionego na ostro, ale można dodać jakieś warzywa, parówki z serem,  gulasz (byle nie za mokry) i co kto chce. Smacznego :-)
   
      


środa, 4 grudnia 2013

Wigilijne rozmyślania




     Wigilię w moim domu obchodzi się tradycyjnie, przynajmniej jeśli chodzi o stronę wizualno-kulinarną. Złoto-czerwona choinka, mnóstwo migocących światełek, aniołki, gwiazdki, szyszki, brokatowy błysk - kicz, wiocha - cudownie!!! W tle cichutko kolędy, najchętniej "Mazowsza". Na stole biały obrus, złote serwetki, dużo świec, sianko, opłatek, miejsce dla wędrowca. Do kolacji siadamy o 18.00. Od lat serwujemy nieodmiennie ten sam zestaw dwunastu potraw, a wszelkie odstępstwa od normy zawdzięczamy gościom, którzy zaproszeni na Wigilię, wpadają z własną wałówką. Niespodzianką jest też jeden rodzaj śledzi, który co roku zależy od widzimisię kucharza. Mimo zniesienia postu nigdy nie podajemy potraw mięsnych. One pojawiają się dopiero w pierwszy dzień świąt, choć wtedy wszyscy i tak najchętniej dojadają ryby. 

A oto moje tradycyjne wigilijne menu, w kolejności spożywania:

1) Czysty postny barszcz z buraków
2) Kapuśniaczki, czyli paszteciki drożdżowe z nadzieniem kapuścianym
3) Śledzie "w śmietniku"
4) Śledzie w sosie śmietanowo-czosnkowym
5) Śledzie niespodzianka
6) Ziemniaki w mundurkach (do śledzi)
7) Dorsz w sosie greckim
8) Karp po żydowsku (na słodko) albo smażony na maśle
9) Pstrąg w galarecie
10) Kutia albo łamańce z makiem i miodem, albo makowiec - coś z makiem musi być!
11) Kisiel żurawinowy
12) Kompot z suszu owocowego


   Tłustym drukiem zaznaczyłam potrawy wigilijne  szczególnie entuzjastycznie przyjmowane przez domowników. Ich nie ma prawa zabraknąć! Wkrótce podam niektóre przepisy...
       Nie zawsze nasze wigilijne menu składało się z dwunastu dań. Bywało cieniutko z pieniędzmi albo i chęciami. Dokładnie w Wigilię 1981 r. pochowaliśmy dziadka, kto wtedy myślał o barszczyku czy rybie. Żeby pocieszyć babcię, liczyliśmy jako potrawy chleb, cukier, herbatę, cytrynę itp. - i tak naciągnęliśmy ich liczbę do dwunastu. Tradycji stało się zadość...
      No cóż, życie toczy się dalej. Próbowałam już wprowadzić do wigilijnego jadłospisu zupę migdałową, pierogi, uszka, karpia w sosie piernikowym i łososia z pieczarkami, ale się nie przyjęły. Jednak przyzwyczajenie jest drugą naturą. Zresztą czy to źle? W świecie, gdzie nic nie jest pewne i stałe, taka tradycja daje człowiekowi solidne podparcie, określa tożsamość, wiąże z bliskimi. Może dlatego przykładałam tak ogromną wagę do Wigilii klasowych, urządzanych zawsze wieczorem z udziałem nie tylko uczniów, ale i ich rodzin. Z czytaniem Biblii, obrusem, świecami, opłatkiem, zwyczajowymi potrawami, choinką, prezentami. Z zaangażowaniem wszystkich (no, prawie wszystkich) w przygotowanie uroczystości i posprzątanie po niej. Z ciepłą, serdeczną atmosferą, śmiechem, powagą, wzruszeniem. I co z tego, że byłam cały dzień na nogach? Wracałam do domu późnym wieczorem zmordowana jak kobyła po wyścigach, ale w przekonaniu, że było warto...     
     Przy wigilijnej wieczerzy pośpiech jest szczególnie niemile widziany. Tu wszystko powinno się celebrować: smakować potrawy, prowadzić ciekawe rozmowy, śpiewać kolędy, rozpakowywać prezenty i cieszyć się nimi w gronie bliskich sobie ludzi. Te klasowe spotkania opłatkowe uczniów z wychowawcą, między polskim a matematyką, przy coli i chipsach, na łapu capu, bo wszystko inne jest ważniejsze, to jakaś straszliwa parodia pięknej tradycji. Pracownicze Wigilie znane mi z autopsji - to były z reguły przymusowe spędy obojętnych sobie ludzi, którzy tylko czekali, żeby się urwać do domu.  Może już lepiej nie robić nic...
      
    Koniec dygresji. A jak wygląda wasza Wigilia? Może jednak uda się wam zainspirować mnie do modyfikacji albo nawet radykalnej zmiany jadłospisu? Czekam na propozycje.