Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 15 lipca 2013

Moje literacko-filmowe fascynacje: GRA O TRON

W linkach znajdziecie szczegółowe informacje dotyczące poszczególnych miejsc, ale uwaga na spoilery!

"Pieśń lodu i ognia" - wielotomowa saga Martina, którą zaczytuje się współczesna młodzież. Serial nakręcony według tej książki pobił wszelkie rekordy popularności. Podeszłam do tematu jak pies do jeża i wsiąkłam bez reszty. Zaczęłam od filmu. Nie da się obejrzeć jednego odcinka, ja oglądałam po sześć naraz. Dopiero potem poczułam nieodparte pragnienie poznania oryginału.

Jak na sagę fabula dzieła jest dość nietypowa. Nie ma tu na przykład jakiejś centralnej postaci, której towarzyszymy "od narodzin do śmierci". Głównych bohaterów jest kilkunastu, ale niektóre wątki potrafią się skończyć w najmniej oczekiwanym momencie, wywołując szok u czytelników i widzów, dlatego nie radzę do nikogo za bardzo się przywiązywać. Brak też postaci jednoznacznie negatywnych czy pozytywnych. Najgorsza kanalia może mieć w gruncie rzeczy szlachetne serce, a  nieskazitelny heros obciążyć nagle swoje sumienie grzechami wielkiego kalibru. Do tego wszyscy mają jakieś usprawiedliwienie dla swoich czynów, nawet, jeśli jest to postępujące szaleństwo czy przeznaczenie.

Podłożem akcji jest walka o Żelazny Tron symbolizujący władzę nad Siedmioma Królestwami. A niełatwo jest utrzymać w ryzach tak zróżnicowane społeczeństwo, którego nie jednoczy nawet wspólna religia. Północ i Dzicy zza Muru nadal modlą się w Świętych Gajach do Starych Bogów - ogromnych czardrzew z wyrzeźbionymi twarzami. Reszta Westeros wierzy w Nowych Bogów - Siedmiu występujących w postaciach Ojca, Matki, Wojownika, Dziewicy, Kowala, Staruchy i Nieznajomego. Ich świątyniami są septy, z których największy to wspaniały Sept Baelora w Królewskiej Przystani. Ludzie z Żelaznych Wysp wyznają kult Utopionego Boga. Z kolei kapłanka Melissandre sprowadza z Essos wiarę w Czerwonego Boga, R'hllora - Pana Światła, który jako jedyny może zwyciężyć tajemniczego Boga Ciemności.

W zaciętej walce o władzę każdy chwyt jest dozwolony. Najmądrzejsi, najsilniejsi i najszlachetniejsi muszą się zmierzyć z podstępem, przebiegłością, kłamstwem, zdradą i... magią. W tym świecie rycerzy często wygrywa nie honor, lecz zdrowy rozsądek i instynkt samozachowawczy. A jeszcze do tego zaczyna się wyjątkowo długa i ciężka zima, na Północy za lodowym Murem czai się coś straszliwego, zagrażającego całej ludzkości, zaś ze Wschodu nadciągają smoki ...


Po sieci krąży wiele map Westeros, mnie najbardziej odpowiada właśnie ta,
pokazująca Siedem Królestw rządzonych przez jednego króla
zasiadającego na Żelaznym Tronie w King's Loading

SIEDEM KRÓLESTW:  W Westeros panuje system feudalny. Po podbiciu całej krainy przez Targaryenów i ich smoki, wszyscy królowie poddali się i złożyli hołd lenny nowemu władcy. Ich potomkowie są obecnie Namiestnikami swoich dawnych królestw, mając za wasali mniej ważnych lordów.



1) NORTH (Północ) -  rządzona przez Starków (herb: Wilkor), z rodową siedzibą w zamku Winterfell
2) VALE OF ARRYN (Dolina Arrynów) - rządzona przez Arrynów (herb: Księżyc i Sokół), z rodową siedzibą w zamku Eyrie (Orle Gniazdo)
3) RIVERLANDS (Dorzecze) - rządzone przez Tullych (herb: Pstrąg), z rodową siedzibą w zamku Riverrun
4) WESTERLANDS (Zachód) - rządzony przez Lannisterów (herb: Lew), z rodową siedzibą w zamku Casterly Rock
5) REACH - rządzone przez Tyrellów (herb: Róża), z rodową siedzibą w zamku Highgarden (Wysogród)
6) STORMLANDS (Krainy Burzy) - rządzone przez Baratheonów (herb: Jeleń), z rodową siedzibą w zamku Storm's End (Koniec Burzy)
7) DORNE - rządzone przez Martellów (herb: Słoneczna Włócznia), z rodową siedzibą w zamku Sunspear (Słoneczna Włócznia)
8) CROWNLANDS (Włości Korony) - ze stolicą w King's Landing (Królewska Przystań) i zamkiem króla zwanym  Czerwoną Twierdzą 
9) IRON ISLANDS (Żelazne Wyspy) - rządzone przez Greyjoyów (herb: Kraken), z rodową siedzibą w zamku Pyke na wyspie o tej samej nazwie.

Akcja wielokrotnie przenosi się na Essos - wielki kontynent sąsiadujący od wschodu z Westeros, oddzielony od niego jedynie Wąskim Morzem. To między innymi siedziba "końskich lordów", czyli wielotysięcznego plemienia Dothraków. Dzieją się tu bardzo ciekawe rzeczy...

Essos - kontynent sąsiadujący z Westeros

POWIEŚĆ "PIEŚŃ LODU I OGNIA"
Dotychczas ukazały się następujące części sagi:

1996 - A GAME OF THRONES 1996  (Gra o tron 1998)
1999 - A CLASH OF KINGS   (Starcie królów 2000)
2000 - A STORM OF SWORDS (Nawałnica mieczy: cz.1 Stal i śnieg; cz.. Krew i złoto 2002) 
2005 - A FEATS FOR CROWS (Uczta dla wron: cz 1. Cienie śmierci; cz. 2 Sieć spisków 2006)
2011 - A DANCE WITH DRAGONS (Taniec ze smokami cz.1 - 2011, cz. 2 - 2012)

W przygotowaniu:
THE WINHS OF WINTER
A DREAM OF SPRING


SERIAL TELEWIZYJNY HBO:
                               
SEZON 1/2011

S1/E01   WINTER IS COMING (Zima nadchodzi)
S1/E02   THE KINGSROAD (Królewska Droga)
S1/E03   LORD SNOW (Lord Snow)
S1/E04   CRIPPLES, BASTARDS END BROKEN THINGS (Kaleki, bękarty i popsute rzeczy)
S1/E05   THE WOLF AND THE LION (Wilk i Lew)
S1/E06   A GOLDEN CROWN (Złota korona)
S1/E07   YOU WIN OR YOU DIE (Wygrasz albo umrzesz)
S1/E08   THE POINTY END  (Ostry koniec)
S1/E09   BAELOR (Baelor)
S1/E10   FIRE AND BLOOD (Ogień i krew)

SEZON 2/2012

S2/E01   THE NORTH REMEMBERS (Północ pamięta)
S2/E02   THE NIGHT LANDS (Krainy nocy)
S2/E03   WHAT IS DEAD, MAY NEVER  DIE (Co martwe, nigdy nie może umrzeć)
S2/E04   THE GARDEN OF BONES  (Ogród Kości)
S2/E05   THE GHOST OF HARRENHAL (Duch Harrenhal)
S2/E06   THE OLD GODS AND THE NEW (Starzy i nowi bogowie)
S2/E07   THE MAN WIDHOUT HONOR (Człowiek bez honoru)
S2/E08   THE PRINCE OF WINTERFELL (Książę Winterfell)
S2/E09   THE BLACKWATER (Czarny Nurt)
S2/E10   VALAR MORGHULIS (Wszyscy muszą umrzeć)

SEZON 3/2013

S3/E01    VALAR DOHAERIS (Wszyscy muszą służyć)
S3/E02    DARK WINGS, DARK WORDS (Mroczne skrzydła, mroczne słowa)
S3/E03    WALK OF PUNISHMENT (Ścieżka Kary)
S3/E04    AND NOW HIS WATCH IS ENDED (A teraz jego wachta się skończyła)
S3/E05    KISSED BY FIRE (Pocałowana przez ogień)
S3/E06    THE CLIMB (Wspinaczka)
S3/E07    THE BEAR AND THE MAIDEN FAIR (Niedźwiedź i szlachetna dziewica)
S3/E08    SECOND SONS (Drudzy synowie)
S3/E09    THE RAINS OF CASTAMERE (Deszcze Castamer)
S3/E10    MHYSA (Matka)

SEZON 4/2014

S4/E01   TWO SWORDS (Dwa miecze)
S4/E02   THE LION AND THE ROSE (Lew i Róża)
S4/E03   BREAKER OF CHAINS (Wyzwalająca z okowów)
S4/E04   OATHKEEPER (Wierny przysiędze)
S4/E05   FIRST OF HIS NAME (Pierwszy tego imienia)
S4/E06   THE LAWS OF GODS AND MEN (Prawa bogów i ludzi)
S4/E07   MOCKINGBIRD (Przedrzeźniacz)
S4/E08   THE MOUNTAIN AND THE VIPER (Góra i Żmija)
S4/E09   THE WATCHERS OF THE WALL (Strażnicy Muru)
S4/E10   THE CHILDREN (Dzieci)

Byle do kwietnia 2015...

niedziela, 14 lipca 2013

RÓD LANNISTERÓW - fotosy z serialu "Gra o tron"

Lannisterowie to najpotężniejszy ród w Westeros, głównie ze względu na ogromne bogactwo w postaci nieprzebranych zasobów złota. Panują na Zachodzie, w niezdobytej twierdzy Casterly Rock.

Siedzibą Lannisterów jest niezdobyta twierdza Casterly Rock.

Ich herb to złoty lew na czerwonym polu, a dewiza: Posłuchaj mego ryku.
Nieoficjalna dewiza rodu to: Lannister zawsze płaci swoje długi.
Tywin Lannister - głowa rodu  Lannisterów
Cersei Lannister - córka Tywina,
żona króla Roberta, po jego śmierci Regentka Królestwa
Jaime Lannister - bliźniaczy brat Cersei, jej kochanek i ojciec jej dzieci
Tyrion Lannister - najmłodszy syn Tywina, karzeł, mądry i przebiegły;
znienawidzony przez resztę rodziny za to, że matka zmarła przy jego narodzinach 
Joffrey Baratheon - domniemany syn króla Roberta panujący po nim,
w rzeczywistości syn Cersei i Jaime'go, a więc Lannister
Tommen Baratheon - młodszy syn Cersei, panujący po Joffreyu,
również z kazirodczego związku z Jaime'm
Myrcella Baratheon - córka Cersei i Jaime'a
Lancel Lannister - 16-letni bratanek lorda Tywina, giermek króla Roberta,
kochanek Cersei pod nieobecność Jaime'a

RÓD STARKÓW - fotosy z serialu "Gra o tron"



Na północnych krańcach Westeros panuje potężny ród Starków.
To ich przodek, Brandon Budowniczy, jest twórcą lodowego Muru,
budowli strzegącej Siedmiu Królestw przed inwazją Innych.
Siedzibą rodu Starków jest potężna twierdza Winterfell
Herbem rodu Starków jest szary wilkor na białym polu,
a ich dewiza brzmi: Winter is coming (Zima nadchodzi)
Starkowie mają pięcioro dzieci.
Głowa rodu - sir Eddard (Ned) Stark, w wojnie domowej przeciw dynastii Targaryenów
pomógł zdobyć obecnemu królowi władzę nad Siedmioma Królestwami 
Lady Catelyn Stark z rodu Tullych - ukochana żona Neda,
przedtem narzeczona jego najstarszego brata
Najstarszy syn - Robb Stark, dziedzic imienia i fortuny rodu
Najstarsza córka - trzynastoletnia* Sansa Stark, piękność przyrzeczona następcy tronu, Joffreyowi
Druga córka - dziesięcioletnia* Arya Stark, wielbicielka fechtunku
Kolejny syn - ośmioletni* Brandon (Bran) Stark, świetny wspinacz 
Najmłodszy syn - pięcioletni* Rickon Stark
Jon Snow - bękart Neda Starka spłodzony z chłopką Wyllą, choć plotki głoszą, że ma w sobie krew Targaryenów;
członek Nocnej Straży 

Benjen Stark - młodszy brat Neda, dowódca zwiadu Nocnej Straży
Troje Starków zginęło z rąk Targaryenów: ojciec Neda, Rickard, i najstarszy brat Neda, Brandon - zostali zabici przez króla Aerysa Szalonego, gdy paktowali warunki uwolnienia siostry Neda, Lyanny, porwanej przez zakochanego w niej księcia, Rhaegara Targaryena. Z tego też powodu rozpoczęła się wojna domowa, w wyniku której na Żelaznym Tronie zasiadł Robert Baratheon.

Theon Greyjoy, syn rebelianta Balona Greyjoya z  Żelaznych Wysp,
zakładnik Starków, wychowywany przez nich od dzieciństwa,
świetny łucznik
* W powieści wszyscy bohaterowie są kilka lat młodsi.

sobota, 13 lipca 2013

RÓD TARGARYENÓW - fotosy z serialu "Gra o tron"

      Targaryenowie wywodzą się z Półwyspu Valyriańskiego w południowej części kontynentu Essos, który pewnego razu rozpadł się wskutek kataklizmu i zamienił w kilka wysepek otoczonych Dymiącym Morzem. Uciekając przed śmiercią, osiedlili się na małej wyspie  sąsiedniego kontynentu, Westeros - Dragon's Stone. Tam w ciągu stu lat urośli w siłę i sięgnęli po władzę nad całym Westeros.


     Przed 300 laty podbili Westeros przy pomocy smoków, którymi rządzili. Smoczy ogień stopił miecze zwyciężonych królów, tworząc z nich Żelazny Tron. Pamiątką po tych czasach jest też największy zamek Westeros - Harrenhal, który smoki spaliły wraz z jego mieszkańcami. 
Ruiny zamku Harrenhal
    Jednak bestie rodziły się coraz bardziej zdegenerowane aż w końcu wymarły. Dynastia Targaryenów utrzymała się na tronie trzysta lat. Żeby zachować czystość krwi, królowie żenili się ze swoimi siostrami, co miało swoje mroczne skutki - ich potomstwo niekiedy bywało szalone. Ostatni rządził Aerys, zwany Szalonym Królem, znany z niebywałego okrucieństwa wobec poddanych. To on spalił żywcem ojca Neda Starka i udusił jego brata, kiedy przybyli negocjować uwolnienie Lyanny Stark, siostry Neda, porwanej przez królewskiego syna, Rhaegara. Była ona narzeczoną Roberta Baratheona. Właśnie to wydarzenie stało się zarzewiem wojny domowej, w wyniku której Robert zasiadł na Żelaznym Tronie. Cały ród Targaryenów wyrżnięto do nogi. Najbardziej spektakularne było zabójstwo żony Raegara, Elii, oraz jej małych dzieci. Szalonego Króla zabił ciosem w plecy Jaime Lannister, zwany od tej pory Kingslayer (Królobójca). Jednak nie wszyscy Targaryenowie zginęli...

Ocalał następca tronu - Viserys III Targaryen.
Za wszelką cenę chciał zdobyć armię i odzyskać swoje dziedzictwo, ale przeliczył się z siłami...
Żyje również jego młodsza siostra, Daenerys Targaryen zwana Matką Smoków.
Poprzez małżeństwo z Khalem Drogo staje się Khaleesi plemienia Dothraków.
To właśnie w  jej żyłach płynie smocza krew.  Ta dziewczyna wiele może...
Na Murze, wśród Nocnej Straży żyje Aemon Targaryen,
ślepy przodek Szalonego Króla (Aerys był wnukiem jego brata).
Pełni tam funkcję maestra, zwą go Maestrem z Cytadeli.
Khal Drogo - król Dothraków, spowinowacony z Targaryenami poprzez małżeństwo z Daenerys.
Obiecuje on Żelazny Tron swojemu nienarodzonemu jeszcze synowi, niestety...



piątek, 12 lipca 2013

Myć się czy wietrzyć?


   Tytuł tego artykułu nawiązuje do świetnej książki opisującej historię higieny od starożytności do czasów współczesnych. Skojarzył mi się jednoznacznie z poruszonym przeze mnie tematem.
 
Dwa razy w tygodniu chodzę sobie na basen popływać rekreacyjnie. Rekordów żadnych nie biję, ale kręgosłup odpoczywa. oddech się wydłuża, stawy mniej skrzypią. Sama korzyść.
     Jednak ja dziś nie o pożytkach płynących z uprawiania sportu, tylko o wstydliwej stronie ludzkiej natury, jaką jest absolutny brak higieny i wszechobecne niechlujstwo. Na basenie to widać, słychać i przede wszystkim czuć. Ostrzegam wrażliwych przed czytaniem - niczego nie będę owijała w bawełnę ani skrapiała dezodorantem. 
  • Środa. Przebieram się w szatni. Obok młoda kobieta - śmierdzi jak cap, aż w oczy szczypie. Pewnie po pracy, nie miała czasu się umyć. Za chwilę weźmie prysznic. Ale ona pędzi prosto do basenu. Tam też jest woda, to brud i smród się wymoczy. Dzisiaj pływanie krytą żabką w ogóle  mi nie idzie, mam jakieś opory, żeby zanurzyć twarz ...
  • Niedziela. Grupa pulchnych kobiet w wieku pozatartacznym szykuje się do aerobiku wodnego. Przyszły wcześniej, więc rozmawiają, żartują, umawiają się na pizzę, żeby utrzymać obłe kształty. Następnie suchutkie udają się na zajęcia. Prysznice wolne. Jedna chce się chociaż spłukać, ale pozostałe gromko krzyczą: - A daj spokój, z gównem się macałaś? 
  • Środa. Tekst: "Poczekaj, tylko się zamoczę." jest pod prysznicami basenowymi w powszechnym użyciu i obrazuje w pełni myślenie społeczeństwa. Jedni omijają kabiny szerokim łukiem, inni dla przyzwoitości skrapiają się wodą i dzięki temu robią za kulturalnych oraz uświadomionych. A wystarczy tylko odrobina wyobraźni - jeśli ja nie umyję, z przeproszeniem, dupska, to przecież i inni, więc będziemy się moczyć we wspólnych brudach...
  • Niedziela. Podłogę w szatki pokrywa monstrualna kałuża, ławki też mokre. Paru paniom bardzo się widać spieszyło, bo prosto z basenu pognały do swoich szafek, a przebierając się, beztrosko wycisnęły kostiumy na podłogę. Od czego w końcu jest sprzątaczka.  Ale wody tyle, że raczej pompa by się przydała, a zanim nadciąga odsiecz, nogawki spodni mam całkiem mokre. Nic to, grunt, że one zdążyły do swoich spraw.
  • Środa. W jednej przebieralni śmierdzi amoniakiem, a podłoga zabarwiona na żółto.  Przed chwilą wyszła stamtąd bardzo elegancka pani. Teraz przed lustrem wklepuje krem pod oczy, naciera dłonie. Może nie trzyma moczu? A w takim razie jak sobie radzi w basenie? Rany boskie, w czym ja pływam?!? Bo wierzyć się nie chce, że ulżyła sobie ze zwykłego lenistwa.  Toaleta jest pięć metrów dalej.
  • Niedziela. Do basenu wchodzi pan z plastrem na pięcie. Mam nadzieję, że wodoodpornym. I tu się mylę. Po chwili plaster pływa w wodzie, omal nie otarł mi się o twarz. Sama przyjemność.
  • Środa. Na torze obok trening skoków na główkę. Długowłosy młodzieniec wprawdzie ma czepek, ale na czubku głowy, właściwie nie wiadomo po co, bo długie skręcone sploty lepią mu się do pleców i ciągną za nim po wodzie. Raczej wykluczone, żeby nie zostawił po sobie pamiątki dla innych. Taki półmetrowy włos w ustach  to niezapomniane przeżycie. Dziś dzień włosów. W szatni panienka starannie czesze swoje tlenione pasma, po czym wyciąga spory kłak z grzebienia i rzuca na podłogę. Brrr...
  • Środa. Kilkuosobowa grupa chłopaków trenuje pod nadzorem instruktora. Najpierw uważnie wysłuchują krótkiego pouczenia, po czym raźno wskakują do wody. Ani jeden nie był przedtem pod prysznicem. I ani jeden nie został uświadomiony, że jednak powinien, choćby z tego względu, że jest wieczór, a w Polsce nie ma powszechnego zwyczaju brania natrysku w ciągu dnia. Czyli, w najlepszym razie, mają na sobie dwunastogodzinną skorupkę brudu. 
  • Niedziela.  W kabinie prysznicowej na ścianie i podłodze malownicze gluty z balsamu do ciała. Na czymś takim jedna z instruktorek kiedyś się poślizgnęła i doznała groźnego urazu. Wiedzą o tym wszyscy, ale przecież nabalsamować się trzeba, chociaż spłukać po sobie - niekoniecznie... A w ogóle dopiero po godzinnym odmoczeniu się w basenie higiena kwitnie - te  piany, szampony, olejki, mazidła wszelakie, zapachy... Aż miło się robi, że mamy tak zadbane społeczeństwo!

   Wszędzie wiszą regulaminy korzystania z basenu, ale to tylko papier. NIKT nie egzekwuje ich przestrzegania. Kiedy obok mnie pływała długowłosa blondyna bez czepka, wezwany ratownik powiedział, że on tu nie jest od tego, aby zwracać jej uwagę. Do wielu użytkowników po prostu nie dociera, że czepek nie chroni włosów przed wodą, ale wodę przed włosami.  Śmierdzące, zapocone brudasy ładują się do basenu, niektórzy nawet zgrabnym susem przeskakują niecki do płukania stóp, bo woda za zimna. Nikt ich nie zatrzymuje. Może to strach przed utratą klienta? Ale ja też jestem klientem i mogę się spłoszyć...
    Czy naprawdę tak trudno postawić przy wejściu jakiegoś porządkowego, który zawracałby niechlujów pod prysznice? Ja bym się nie patyczkowała, jeszcze każdemu dałabym do ręki zafoliowaną instrukcję: co ma sobie umyć, dlaczego i po co. Jeśli sam tego nie wie, trzeba mu wytłumaczyć łopatologicznie. W końcu ktoś musi nauczyć ciemnogrodzian elementarnych zasad kultury. 

  Pominęłam tu problem wandalizmu: powyrywanych zamków i wieszaków, zniszczonych suszarek, porwanych zasłon prysznicowych. To akurat robota młodzieży szkolnej, a właściwie tych jej przedstawicieli, którym rodzice nie wpoili w porę odpowiednich norm. Ale to temat na inną historię. 

czwartek, 11 lipca 2013

Letni czas remontów



    Ledwie jaśniej zaświeciło słoneczko, nadszedł czas remontów. Decyzją spółdzielni mieszkaniowej piękny ukwiecony balkon Kowalskiej w środku lata zamieniono w ruinę. Kobieta nie chce nawet wspominać, jaki miała kłopot z przenoszeniem  skrzyń z roślinami. Cały duży pokój wyłączony na dwa tygodnie z życia - wszędzie donice z kwiatami i ... porysowane panele. Ekipa remontowa w piątek 14 czerwca ustawiła rusztowania. W poniedziałek zaś skuła porządną kafelkową posadzkę (bez zwrotu kosztów), usunęła jakieś 10 cm ocieplenia ścian i tzw. opierzenie, czyli blaszany daszek odprowadzający deszczówkę poza balkon.  Prace renowacyjne trwały całe dwa tygodnie. Zrobili nową wylewkę, która pod delikatnym dotknięciem paznokcia rozsypywała się w pył. Na ten piasek ekipa z innej firmy położyła papę termozgrzewalną. Robotnik mruczał pod nosem, że sobie by takiej nie kładł, bo to najtańsza na rynku, która rozpada się pod palnikiem. Wróciła pierwsza ekipa i założyła nowe opierzenie. Na to poszła kolejna wylewka, tym razem nieco twardsza, chociaż gołąb który wylądował na brzegu balkonu, wyłamał spory kawałek i trzeba było poprawiać. Zamiast estetycznej posadzki Kowalska ma teraz ohydny szary beton...
- Położy pani nowe kafelki - lekceważąco machnął ręką szef ekipy - co to dzisiaj za koszt, w 300 zł można się zmieścić razem z robocizną. 
     Tak. Tylko że to nie jego 300 zł a Kowalskiej, która nie prowadzi w firmy budowlanej. Trudno, są farby do betonu (27 zł/litr na Allegro), jakoś przeboleje zmianę standardu. Nie będzie ryzykować wyższych strat przy następnym niezapowiedzianym remoncie.
     Zanim pojawiła się ekipa, Kowalska dwukrotnie wzywała inspektora nadzoru, żeby ją upewnił, że ten remont jest absolutnie konieczny. Przecież zalewanie balkonu dolnego występuje tylko z brzegu, gdyż deszczówka gromadzi się na opierzeniu i podcieka. Czy nie można zamiast kosztownej rewolucji zrobić prostą tanią naprawę, na przykład odpowiednio odgiąć blachę i dodatkowo uszczelnić szpary silikonem? Nie, absolutnie! Przede wszystkim nie na taką robotę podpisali umowę z ekipą remontową. Byliby w dużym kłopocie. A poza tym balkon z pewnością ma zły spad, blacha zardzewiała, papa przegniła, woda będzie się tam dostawać "kapilarnie" (?) nawet przez silikon - trzeba kuć.
     Kowalska  jest człowiekiem "do zgody", ale lubi wiedzieć, o co chodzi. Tak już ma. Zanim robotnicy zrobili nową wylewkę, uważnie obejrzała stare podłoże pozostałe po skuciu posadzki i starej wylewki, zrobiła też kilka zdjęć. Nawet kompletny laik mógłby stwierdzić, że przyczyny zalewania nie stanowił zły spad balkonu, bo na całej powierzchni zbadanej starannie poziomicą, był on wystarczający.

Poziomica przesuwana co 10 cm po  starym podłożu cały czas pokazywała  spad.
    Powód zacieków ujawnił się po zdemontowaniu starego opierzenia. Otóż poprzednia ekipa, kilka lat temu ocieplająca bloki, wpakowała pod blachę takie ilości tynku, że wygięła ją w drugą stronę. Okap, zamiast odprowadzać wodę, gromadził ją i przez szpary przy spawach przepuszczał pod spód. Od kilku lat lokatorzy zgłaszali problemy z zaciekaniem balkonów, ale nigdy nie zjawił się rzeczoznawca, żeby sprawdzić, co właściwie  jest grane. Może gdyby w odpowiednim czasie to stwierdził, firma winna dzisiejszym kosztom remontu zapłaciłaby odszkodowanie albo w ramach gwarancji poprawiłaby własną partaninę, a tak płacą spółdzielcy.

Przyczyna zacieków na balkonie  - pas tynku pod opierzeniem.  Pudełko zapałek obrazuje jego faktyczną wysokość.  
     No dobra, niech tam, blacha usunięta, papa z lekka oskrobana - na jej grube resztki władowano kilka kubłów betonu, "żeby poprawić spad". Głupiego gadanie, co tu poprawiać, skoro spad był dobry? Po prostu trzeba zrobić wylewkę, skoro starą się skuło. Za to teraz spad jest jak na skoczni narciarskiej. Wszystko na balkonie stoi ukośnie, aż w głowie się kręci. Strach spojrzeć w bok. Czyżby spodziewano się potopu?
To ci dopiero spad! Chyba dobrze widać, jak krzywo stoi skrzynia.
    Kowalska jest sfrustrowana zaistniałą sytuacją. Tu nie chodzi o kafelki, o bałagan, o kręgosłup sfatygowany noszeniem ciężkich donic. Ani by mruknęła, gdyby dostrzegła sensowność działań, nawet najbardziej dla niej niewygodnych. Tymczasem od lat obserwuje poczynania spółdzielni, której jest członkiem i zdumiewa ją beztroska i arogancja, z jaką pracownicy traktują swoich, było nie było, pracodawców. I  wyjątkowo lekka ręka w wydawaniu wspólnych pieniędzy.
     I tak na przykład o obligatoryjnych remontach balkonów Kowalska dowiedziała się dwa dni przed faktem poprzez ogłoszenie przyklejone na drzwiach klatki schodowej. W jego treść wpleciono nakaz natychmiastowego usunięcia z balkonów wszystkich rzeczy, bo nikt nie będzie odpowiadał za ich zaginięcie. A gdyby, nieświadoma niczego, wyjechała na miesiąc? Albo miała w planie wyjazd za dwa dni?
     Zdenerwowana zadzwoniła do spółdzielni i tam uzyskała informację, że do remontu zakwalifikowano tylko niektóre balkony, w tym akurat jej. W sumie 140 (to dane od szefa firmy remontowej) na dwudziestotysięcznym osiedlu. Z pobieżnych obliczeń wynika, że to co 50 balkon, czyli średnio jeden w bloku. Można było zatelefonować albo wrzucić kartkę do skrzynki? Remontu nie poprzedził żaden przegląd techniczny, nikt nawet nie rzucił okiem na przyczyny usterek. Jeśli sąsiad z dołu zgłosił zalewanie, to z automatu górny balkon szedł pod młot, choćby był wyłożony marmurem i palisandrem. Po prostu bez wiedzy lokatora podpisywano umowę na remont jego balkonu.  Jakaś paranoja! W klatce Kowalskiej remontowane były tylko dwa, w klatce obok też dwa -  swoją drogą ciekawe, jak firma wyceniła latanie z rusztowaniami po całym osiedlu. Przecież to na pewno zawyżyło koszty.
- Biedny zawsze drożej płaci - tak skwitował jej wątpliwości pracownik spółdzielni. Hm, Kowalską uczyli inaczej. Biedny musi szanować pieniądze, bo jak je głupio wyda, to drugich nie zdobędzie.
- Będzie pani miała spokój na 20 lat - pociesza ją robotnik skuwający kafle.
   Akurat. A co z balkonem nad nią i z tym z parteru, co z tymi obok? Za rok, dwa czy trzy kolejne rusztowanie przed nosem, znowu kurz i hałas? Co z tego, że nie bezpośrednio u niej, tylko dwa metry dalej? Dopiero co ocieplono ściany, ledwie doskrobała okna po tynkowaniu.  Jeszcze pamięta rowy wokół bloku, kiedy zabezpieczano go od wilgoci a tu  znowu głębokie wykopy, dorodne rośliny przywalone hałdą ziemi i gruzu, połamane krzaki, bo budynek podcieka.
- Pani, jak to było położone... - kiwa pogardliwie głową człowiek z łopatą - teraz to będzie spokój na 20 lat.
    Co oni tak wszyscy z tą dwudziestką. Jakiś budowlany limit? Poprzedni też tak mówili, a tu niespodzianka - znowu kopią. Gdzie gwarancja na te obiecane 20 lat?
    Z okien na klatce schodowej leci po ścianie woda - dopiero co były naprawiane. Łuszczącą się farbę   oskrobano, grzyb elegancko zamalowano na olejno. Już wyłazi, skubaniec, bez problemów pokonał fachowców z bożej łaski..
    Właśnie skończono remont wiat wejściowych - poprawiono spad daszków, położono papę i nowe opierzenia. Ściany ze zbrojonego szkła zamieniono na luksfery. Podobno po deszczu nie będzie już kałuż na podłodze. Ano, zobaczymy. Woda przedostawała się wprawdzie dołem pod drzwiami, ale to pewnie nieistotny szczegół, bo nikt nie pytał. Przy okazji wymieniono domofon. Brawo! Poprzedni miał prawie dwadzieścia lat i założyli go mieszkańcy za własną kasę. Co miesiąc płacili też za jego remont, który nigdy nie miał miejsca. Wreszcie jakiś konkretny pożytek z funduszu remontowego.
    Tropikalna ulewa weryfikuje pracę budowlańców: woda tryska przez gniazdko elektryczne i ścieka strumieniem po ledwo co wymalowanych ścianach. Bóg strzegł - gdyby susza trwała dwa miesiące, prawdopodobnie nikt by się nie zainteresował błędem budowlanym, za to następna firma miałaby robotę.
    Po świeżo poprawianych chodnikach (rok, dwa lata temu?) jeżdżą ciężarówki z gruzem. Tylko patrzeć kolejnej ekipy,  tym razem od płytek. Za darmo nie zrobią...
    Jedna firma wchodzi po drugiej i każda narzeka na poprzednią. A może to spisek budowlańców? Oni po prostu się umawiają:  "Ja dziś spieprzę, ty za dwa lata poprawisz i oboje zarobimy." Kowalską zastanawia, czy jest jakiś sposób na uzyskanie odszkodowania od tych wykonawców, którzy narazili spółdzielnię na dodatkowe wydatki. A może po prostu powinno się obciążyć kogoś, kto nie dopilnował wykrycia i ukarania winnych ewidentnych fuszerek?
       Żeby była jasność - Kowalska nie ma nic przeciw koniecznym remontom. Wiadomo, że wszystko się z czasem zużywa. Tylko dlaczego ciągle towarzyszy jej przeświadczenie, że brak tu dobrego gospodarza, który ma jakąś wizję, panuje nad całością i troszczy się o to, żeby nic nie zmarnować. Są pieniądze, więc trzeba je wydać, najczęściej bez głębszego zastanowienia.
     Największą bolączką mieszkańców osiedla jest brak miejsc do parkowania. Samochody stoją na zwężeniach, skrzyżowaniach, trawnikach, wieczorem trzeba czasem kilka razy objechać osiedle, żeby znaleźć gdziekolwiek dziurkę. Może kosztem poszerzenia dróg wewnętrznych, usunięcia niektórych trawników, nieznacznego przesunięcia chodników uzyskałoby się dodatkowe parkingi? Ale na to trzeba pieniędzy, być może tych, które ciągle płaci się za partactwo i bylejakość.
    Kowalski jest znacznie bardziej radykalny w sądach. Kiedy tylko widzi na osiedlu jakąś ekipę budowlaną, od razu zaczyna się gotować:
- Znowu czyjś syn albo pociotek założył firmę i musi zarobić!!! A my dajemy się nabierać jak ostatnie barany!
    I wymienia jednym tchem wszystkie zapamiętane wpadki spółdzielni, począwszy od wadliwego rozmieszczenia urządzeń kuchennych (już na dzień dobry każdy lokator musiał na własny koszt przestawiać zlew lub/i kuchenkę), poprzez szantażowanie odcięciem od TV tych, którzy co miesiąc nie zapłacą za korzystanie z sieci osiedlowej (bez porozumienia z lokatorami jakaś tajemnicza ekipa przymusowo podłączyła lokatorów do zainstalowanych przez siebie anten telewizyjnych), po kilkakrotne wymiany podzielników ciepła i wodomierzy (te kolejne zawsze miały być lepsze od poprzednich, a jedne po prostu nie miały atestu!!!). Taka kupa ludzi zmuszonych do ciągłego wydawania  pieniędzy to dla firm nieustające Eldorado. O 5 zł dopisane do czynszu nikt się przecież nie będzie chandryczył, ale ta znikoma kwota pomnożona przez liczbę mieszkań da zawrotną sumę, o którą warto powalczyć.

Z ostatniej chwili:
    Okazuje się, że balkony na osiedlu naprawiają aż dwie ekipy budowlane. Jedna, która wygrała ostatni przetarg,  wykonuje remont każdego balkonu od podstaw, w dwa tygodnie. Druga ma chyba jakieś ulgi, bo robi to samo, ale po łebkach, w dwa dni. Nie zależy  to bynajmniej od stanu balkonu, tylko od przydziału konkretnego bloku do konkretnej umowy. Stare przysłowie mówi, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o kasę...

Wieści z października:
    Albo Kowalska jest prorokiem, albo ktoś decyzyjny przeczytał jej post, w co nie śmie wierzyć. Stał się cud. Przed blokiem poszerzono parking, tworząc kilka dodatkowych stanowisk. Już nie ma aż takiego problemu ze znalezieniem miejsca... Można?

Gówniane obyczaje Polaków




    Żeby nie było żadnych wątpliwości - jestem wielką fanką kotów, psów i wszelakiej żywioły umilającej nasze szare życie. Ale moja miłość nie obejmuje smrodliwych wydzielin obficie znaczących drogi przechadzek przemiłych futrzaków.  A zwierzaki spacerują na ogół pod bacznym okiem swoich kochających właścicieli.  I tego właśnie dotyczy problem.
    Z mojego balkonu rozciąga się widok na plac zabaw otoczony zewsząd trawnikami i chodnikami. Wczoraj wieczorem spędziłam dłuższą chwilę w swoim balkonowym ogródku, siłą rzeczy rzucając okiem na  świat poniżej.  Cóż zaobserwowałam?  
     Uroczy kudlaty york wykakał się pod blokiem naprzeciwko, bardzo zachęcany do tego przez swoją "pańcię".  Pani nie widziała nic nagannego w fakcie, że jej pies, nazwijmy to dosadnie, SRA komuś pod oknem. Taka kupina, niewielka przecież, czyż może komuś przeszkadzać? A ja wykonuję w pamięci mnożenie przez 365 i wychodzi mi spore wiadro gówna wyprodukowane rocznie tylko przez jednego małego pieska.
     Za chwilę następny zwierzak, tym razem jamnik, ciągnie pana na skos przez plac zabaw.  Podnosi nóżkę przy obudowie piaskownicy.  Pan karnie staje i patrzy z rozczuleniem, jak jego przyjaciel skrupulatnie obsikuje miejsce, gdzie jutro przyjdą się bawić małe dzieci. Brak wyobraźni, znieczulica czy kompletna głupota? Ale to i tak drobiazg w porównaniu z zeszłoroczną sytuacją, kiedy wymalowana panienka zatrzymała się z psem w pustej akurat piaskownicy, bo tam właśnie go przyparło. Żadna z kilkunastu mamuś zajmujących pobliskie ławki w żaden sposób nie zareagowała... Mnie dech zaparła nie tyle bezczelność panienki, co bierność rodzicielek, w końcu bezpośrednio zainteresowanych.  
     Nie wytrzymałam nerwowo, kiedy grupka wyrostków wyprowadziła sporego labradora na trawnik  obok huśtawki i drabinek. Pies został wręcz zmuszony do wypróżnienia się w tym miejscu, a poszło mu jak z betoniarki. Rzuciłam grubym słowem z wyżyn mojego obserwatorium. Młodziankowie odpowiedzieli mi równie spontanicznie, ale kamieniami nie rzucali. Odeszli. Wielka kupa pozostała, zamaskowana przez kępy trawy. Moja nieposkromiona imaginacja natychmiast podsunęła mi obraz dzieciaka wymazanego na brązowo po zabawie na tymże trawniku. Mam przynajmniej nadzieję, że to będzie potomek któregoś z wymienionych powyżej...

   Nie bez powodu okres roztopów nazywa się w Polsce "gównianą pogodą". Spod białej pierzynki wychodzą wtedy grube pokłady psich odchodów, ciągnące się wzdłuż wszystkich chodników.  Nawet w Rzeszowie, najczystszym mieście w Polsce, to widok powszechny. Z kolei latem przejście przez jakikolwiek polski trawnik przypomina przeprawę przez pole minowe i najczęściej kończy się myciem butów. O czym to świadczy? Po pierwsze o tym, że znaczna liczba właścicieli psów to ludzie bez odrobiny kultury osobistej, nie mówiąc o braku elementarnych zasad współżycia z innymi członkami społeczeństwa. Po drugie o kompletnej bezradności służb porządkowych, które świetnie sobie radzą tylko ze staruszką sprzedającą stokrotki pod dworcem. Czasem, śladem bohatera "Dnia świra", miałabym ochotę dać nauczkę takim chamidłom, może nie aż tak ekstremalnie, ale też dosadnie, na przykład wywalając im na wycieraczkę roczne "urobki" pupilów. Może coś by dotarło? 

     Ale nie. To ja bym została ukarana. Żyjemy w państwie bezprawia i to na własne życzenie. Kochamy się wręcz w łamaniu wszelkich przepisów. I nigdy nie będzie lepiej, bo nasza dziwaczna moralność nakazuje chronić wszelkiej maści pijaczyny, wandali, śmieciarzy, piratów drogowych, a piętnować tych, którzy próbują się im przeciwstawić. Każdy, kto wezwie policję czy straż miejską to przecież donosiciel, kapuś, agent KGB... Już lepiej żyć w szambie.

środa, 10 lipca 2013

Wariacje na temat chleba z jagodami goji

      Chleb z jagodami goji polecam wszystkim pieczywożercom. Przy okazji donoszę, że pisownia tego rzeczownika przez ji to nie błąd ortograficzny wynikający z odmiany słowa goja. Nie ma słowa "goja"- jest nieodmienny wyraz "goji czyt. godżi". A wracając do chleba, to naprawdę smakołyk nie lada. Przepis można znaleźć na moim ulubionym blogu Danci. Piekłam go kilka razy i znikał w tempie błyskawicznym. A tak na marginesie: jak już się człowiek wdroży w domowe pieczenie chleba, to robi to po prostu od niechcenia. Wstawi wodę na herbatę i przy okazji sieknie jaki zaczyn na następny dzień. Ale jest jeden zasadniczy minus tego procederu - otóż pieczywo sklepowe wydaje się po prostu niejadalne...
      Dzisiejszy chleb powstał z powodu nadprodukcji zakwasu pszennego, który kiedyś doświadczalnie wykonałam. Dancia poradziła, żebym z nim zaszalała na bazie wspomnianego powyżej przepisu. Poszłam na całość i trochę zmieniłam proporcje, wychodząc z założenia, że zakwas pszenny jest słabszy od żytniego. Oceniłam to po bąblach, które są drobniejsze i mniej liczne. Ośmieliłam się też użyć różnych mąk, bo Dancia ostrzegała, że z samej pszennej może nie wyjść. No i zamiast goji dodałam ziarna. A oto efekt: chleb ma 8 cm wysokości, jest równiutki i nigdzie nie popękał. Pięknie pachnie, ma grubą skórkę i kwaskowato-słonecznikowy posmak. Pyszny!



Mój przepis jest następujący:

Zaczyn wstępny: wymieszać i odstawić pod przykryciem na 12 godzin (w te upały może być krócej); najlepiej przygotować go wieczorem
  • 100 g zakwasu pszennego z lodówki (dokarmionego trzy dni wcześniej)
  • 100 g mąki żytniej typ 720
  • 220 g wody

Zaczyn: wymieszać i odstawić pod przykryciem na 2-4 godziny 
  • cały zaczyn wstępny
  • 75 g mąki żytniej typ 720
  • 110 g wody
Ciasto właściwe: po wyrobieniu odstawić na pół godziny, potem wyłożyć na blaszkę do wyrośnięcia 
  • cały zaczyn
  • 660 g mąki pszennej pełnoziarnistej (typ okryty tajemnicą producenta)
  • 200 g mąki żytniej typ 720
  • 500 g wody
  • 25 g soli (rozmieszać w tej wodzie)
  • dużo sezamu i słonecznika (uprażone na patelni)
       Ciasto wyrabiałam mikserem cale 10 minut, bo moja mistrzyni powiedziała,że pszenna mąka potrzebuje dłuższego wyrabiania. Odpoczęło 30 minut i powędrowało na blaszkę wyłożoną nie liśćmi chrzanu, tylko pergaminem. Rozprowadziłam je po wszystkich kątach mokrą drewnianą łyżką.  Miało rosnąć trzy godziny, ale już po dwóch musiałam je wstawić do zimnego piekarnika, bo chciało wyjść z kuchni. Urosło jak durne, pewnie przez ten zakwas. Zdążyłam tylko posypać ziarnem i skropić wodą z cukrem (to fajny patent - gwarantuje, że chleb będzie miał piękną "opaleniznę"). Zatem pierwsze pół godziny spędziło, niezgodnie ze sztuką pieczenia,  w temperaturze rosnącej do 240 stopni i w dodatku z nawiewem. Potem zmniejszyłam temperaturę do 200 stopni, wyłączyłam nawiew, postawiłam blaszkę na dole, a górę chlebka  przykryłam folią, bo zaczął niebezpiecznie ciemnieć. W sumie piekłam równe 60 minut. Po upieczeniu wyłożyłam na kratkę i pokroiłam, kiedy tylko ostygł, bo już się kolejka ustawiła. A jest co dzielić, bo to spory bochen. Na zdjęciu widać tylko ćwiartkę. Mniam...