Szukaj na tym blogu

niedziela, 7 września 2014

Emocje jak na grzybach...

    "Ale emocje - jak na grzybach" - ironizuje przy rozmaitych okazjach Robert Górski z Kabaretu Moralnego Niepokoju. Widać, że nie złapał nigdy grzybowego bakcyla. Wie to każdy, kto choć raz w życiu wypatrzył pośród gęstej ściółki brunatny kapelusz dorodnego prawdziwka albo natknął się na stado grubiutkich okrągłych podgrzybków.  

      Z początkiem września kończy się sezon ogórkowy, a zaczyna sezon grzybowy, czyli raj dla emerytów :-) oraz tych nielicznych urlopowiczów, którzy przedkładają leśne ścieżki nad zatłoczone kurortowe promenady. W tym roku wszystko jest wcześniej, to i borowiki wyskoczyły jak diabeł z pudełka zaraz po corocznych obchodach bohaterskiej klęski na Westerplatte. W środku tygodnia las jest prawie pusty, nie trzeba lecieć na złamanie karku, żeby dopaść grzyba przed konkurencją. Nie trzeba zbierać wszystkiego, co popadnie, żeby tylko nie wracać z pustym koszykiem. Można spokojnie chłonąć piękno przyrody i od niechcenia nachylać się nad co piękniejszymi okazami.

Leśny staw zarośnięty rzęsą - krajobraz jak z "Hobbita"
     Jestem grzybiarką rowerową. Wolę ciągnąć rower przez chaszcze i wykroty, niż pokonywać per pedes hektary bezgrzybia, zanim trafię na odpowiednie miejsce. Lasy lubiatowskie są obszerne i zróżnicowane. Jeden typ borowika rośnie na wydmach, inny we wrzosach, jeszcze inny w trawach. W tej kotlince podgrzybki, w tamtym rowie rydze, na piaszczystych stokach tony miodówek, a na polankach i pagórkach - żółciutkie kurki. Jeśli chce się zajrzeć wszędzie jednego dnia - rower jest po prostu niezbędny, bo trzeba przemierzyć całe kilometry leśnych ścieżynek. Moja stara działkowa damka od lat daje radę, choć z roku na rok coraz bardziej zgrzyta :-)
      

     Dzień pierwszy (środa): Godzina 15.00-17.00. Rowerowy zwiad po okolicy zakończony niespodziewanym sukcesem. Same borowiki! Osiemnaście zdrowiutkich sztuk znalezionych mimochodem przy drodze. To znaczy były i inne gatunki, ale kto by je zbierał w takich okolicznościach. Emocje towarzyszące znalezieniu grzybowej rodzinki - bezcenne, panie Robercie. Gdzie bym nie zaparkowała roweru, tam uśmiechał się do mnie jakiś okaz.  A potem wieczorny rytuał obierania, suszenia, gotowania. Zapach, który można wręcz pokroić...


    Dzień drugi (czwartek): borowikowo-podgrzybkowy. Dwa rowerowe wypady w leśne ostępy i kolejne kosze pełne  grzybów. Pogoda plażowa, a tu znowu czyszczenie, krojenie itp. Dwie spore suszarki nie wyrabiają, trzeba dosuszać na słońcu. 


   Dzień trzeci (piątek): przykra niespodzianka. Nieliczni jeszcze grzybiarze wracają z lasu z pustymi koszykami. Czyżbym wyzbierała wszystko? Wprawdzie pierwszy apetyt zaspokojony, ale jutro przyjeżdża na grzyby synowa - czym ją uraczę? Na szczęście popołudniowy spacer w stronę morza odkrywa całe polany obrośnięte młodziutkimi miodówkami i płachetkami kołpakowatymi. Lepszy rydz niż nic. Lecę wzdłuż wydmy, ciągnąc wypchaną ciężką torbę. Najmniejsze okazy zostawiam na jutro - dla synowej. We wrzosach znajduję osiem grzybów, których dotąd nie znałam. Podobne do prawdziwka, ale znacznie jaskrawsze i trzon dziwnie pożłobiony. To borowik żeberkowany, który ostatnio awansował na to stanowisko, bo dotąd był znany jako podgrzybek żeberkowany. Ususzony jest żółciutki, a nie kremowy jak inne borowiki. 

Borowik żeberkowany - jak najbardziej jadalny.  
      Wieczorem obrabiam i gotuję dwa gary miodówek na sos - łącznie prawie trzy litry grzybów. Suszę też znalezione borowiki.

Miodówki i borowiki żeberkowane
     Dzień czwarty (sobota): wysyp weekendowych grzybiarzy, ale i grzyby się pojawiły. Synowa przyjeżdża dopiero po południu. Natychmiast dosiadamy rowerów i w chaszcze. Mamy mało czasu, więc z taką pewną nieśmiałością prowadzę ją nie na miodówki, ale w swoje prawdziwkowe miejsca. Może coś wyrosło i nie zostało odkryte przez innych? Są! Piękne młode okazy, jak z obrazka. Wprawdzie nie w ilościach hurtowych, ale wystarczająco dla osiągnięcia grzybowej satysfakcji. Warto było przedzierać się przez młodniki i ciągnąć rowery po skarpach :-)

Zdobycz wypatrzona na stoku przez synową
      Zapasy na zimę wystarczające, ale to może nie koniec grzybowej epopei. Wrzesień zapowiada się piękny i choć kleszcze atakują ze zdwojoną siłą, nadmorski las kusi mnie nieodmiennie...