Szukaj na tym blogu

niedziela, 2 września 2018

Poradnik masochisty, czyli jak ułożyć sobie relacje z narcyzem


       Dobre dwa lata zbierałam się do napisania tego artykułu. Jak to zrobić, żeby nie powielić powszechnie dostępnych informacji? Jak bez zbędnych emocji ukazać własne doświadczenia?  Spróbujmy...

          Kto z was miał kontakt z narcyzem? Co się głupio pytam - każdy, bo taką osobowość może mieć rodzic, partner, przyjaciel, szef, kasjerka w Biedronce i prezes banku. Coś tam przeszli w dzieciństwie, ale nie zamierzam się teraz nad tym roztkliwiać. Zachowania narcystyczne zdarzają się każdemu człowiekowi, bo miłość własna i odrobina zdrowego egoizmu to przecież nieodłączne cechy ludzkiej natury. Właśnie ta odrobina czyni różnicę. Znaj proporcją, mocium panie... 

          Pół biedy, jeśli relacje z narcyzem są okazjonalne, znacznie gorzej mieszkać z nim pod jednym dachem. Partnerzy narcyzów z reguły nie mają pojęcia z kim dzielą życie, więc nie potrafią sprecyzować, co sprawia, że w związku czują się niepewnie, zepchnięci na drugi plan. Przecież ukochany potrafi im nieba przychylić! Jest uroczy, błyskotliwy, a że czasem zdołuje, upokorzy, ośmieszy - no cóż, każdemu się zdarzy gorszy dzień. Latami tolerują zmienne nastroje, kaprysy, fochy i histerie, przypisując je a to ciężkim przeżyciom, a to  stresom, nawet chorobom psychicznym, w tym tak modnej ostatnio afektywnej dwubiegunowej. Bo narcyza  z bliska rozpoznać niełatwo. Odkrywasz to dopiero po rozstaniu i spokojnym przeanalizowaniu wszelkich dziwnych momentów z waszego związku.

           Niestety, żadne medykamenty nie pomogą na narcyzm, bo tego się nie da wyleczyć. Z czasem będzie tylko gorzej, zwłaszcza że na starość wady się uwydatniają. A u podłoża problemu leży fakt, że narcyz niczego nie robi kierowany odruchem serca. On po prostu nie zna pojęcia empatia. Zawsze ma na uwadze przede wszystkim własne korzyści, więc swoje relacje z ludźmi układa w zależności od tego, na ile i do czego ich potrzebuje. A potrzeby, jak każdy, ma rozmaite: od wyższych po całkiem przyziemne, od incydentalnych po długoterminowe. Podwózka, pożyczka, załatwienie jakiejś sprawy, poświadczenie, skontaktowanie, rozbawienie, wysłuchanie, pomoc w remoncie, zapewnienie alibi, utwierdzenie w słuszności decyzji, dostarczenie towarzystwa, opieka nad dziećmi, potwierdzenie własnej wartości itp. Dopóki je spełniasz - traktuje cię jak króla. Potem twoja rola się kończy i w żadnej innej relacji nie odczujesz tak dosadnie, że teraz jesteś niewart nawet jego uwagi, o elementarnej uprzejmości nie wspominając. Odstawi cię do kąta jak stare krzesło, do czasu, aż znowu możesz się przydać i będziesz na tyle głupi, by ulec jego czarowi.

          Narcyz z pełną świadomością dzieli ludzi na co najmniej trzy kategorie: wyższą, niższą i usługową. Ta wyższa to elita: lekarze, prawnicy, naukowcy, artyści, politycy, decydenci - czyli ludzie  podnoszący ego narcyza i sytuujący go towarzysko na "wyższej półce". Pozostali znajomi to osobniki, w jego pojęciu, gorszego gatunku, więc jeśli nie jesteś bogaty czy wykształcony, w żadnym wypadku nie traktuj zainteresowania narcyza jako wyróżnienie. On po prostu czegoś od ciebie chce. Na towarzysza życia przeważnie wybiera osobę kategorii drugiej a nawet trzeciej, oczekując od niej nieustannej adoracji i bezwzględnej dyspozycyjności. Na tle takiego "ćwoka" nie tylko może jaśniej błyszczeć, ale i szczycić się wielkodusznością, dopuściwszy go do swego majestatu. Bo narcyz uwielbia napawać się własną dobrocią, łaskawością, ofiarnością. Potrafi nawet stwarzać okazje, żeby tylko  inni coś mu zawdzięczali, a wtedy gotów jest harować ponad siły, by ze znużonym uśmiechem przyjmować hołdy, bądź odsądzać od czci i wiary tych, którzy niewystarczająco go docenili. Wszystko, co robi dla innych, nawet za ich pieniądze, nosi szyld "Poświęcenie". To, co inni zrobili dla niego, w ogólnych rozliczeniach zawsze ląduje poza nawiasem, bo to było dawno i nieprawda. I biada temu, kto widzi to inaczej.

          Dwulicowość narcyza jest legendarna - nigdy nie mówi tego, co naprawdę czuje, chyba że chce kogoś zgnoić. Swoich gości niemal adoruje, by za chwilę, w innym towarzystwie, złośliwie obrobić im d..ę. To człowiek z gruntu nieuczciwy: manipuluje, kłamie, mataczy, oszukuje, zdradza i robi to ot tak, jakby jadł zupę ogórkową. Nie ma dla niego przeszkód moralnych, żeby zrealizować własne pragnienia, nie odczuwa wyrzutów sumienia, że po drodze zniszczył jakiś związek czy stratował czyjeś życie. Grunt, aby jemu było dobrze, co poświadcza głoszoną dumnie dewizą: "A co mnie obchodzą inni". Za śmiertelnych wrogów uważa tych, którzy ośmielają się upomnieć o swoje prawa, jeśli w jakikolwiek sposób zagrażają jego interesom.

          Narcyz chciałby być mistrzem w każdej dziedzinie życia, a że jest to niemożliwe, nie toleruje w swoim towarzystwie osób bardziej kompetentnych, chyba że siedzą cicho i w odpowiednim momencie biją mu brawa. Jest gotów poprosić o pomoc obcego przechodnia, niż dać komuś bliskiemu satysfakcję z rozwiązania problemu. Każdy sukces partnera zlekceważy i zdeprecjonuje. Najlepiej zna się na polityce, kulturze, modzie, gotowaniu, sprzątaniu, ogrodnictwie, psychologii, medycynie, fizyce jądrowej i cholera wie czym jeszcze, choćby był krawcem damskim albo sprzedawał marchew. Jego osiągnięcia zawodowe nie mają sobie równych, a współpracownicy przy nim to banda leniwych idiotów. Jego bogate doświadczenie życiowe sięga mroków średniowiecza. Jego rozległa wiedza zaskakuje i przytłacza. W obecności narcyza nawet Kopernik zwątpiłby w swoją teorię.

        Sprawa najmniej istotna, choć najbardziej rzucająca się w oczy. Otóż narcyz godzinami przegląda się w lustrze i kontempluje swoją urodę, jaka by ona nie była. Na ogół ma niezły gust i wie, w czym dobrze wygląda. Bardzo dba o swój wizerunek zewnętrzny, jednak udaje, że to kwestia drugorzędna, bo przecież najważniejszy jest intelekt. W obecności osób mniej znaczących szwenda się po domu niedomyty i w rozciągniętym dresie, ale wszelkie wizyty czy wyjścia "do ludzi" traktuje jak wyzwanie, bo przecież jest przekonany, że  uwaga świata koncentrować się będzie właśnie na nim. 
        
           I na koniec ostrzeżenie. Narcyz nie toleruje porażek, więc sytuacja, w której to on został porzucony, jest dla niego niezwykle trudna do zaakceptowania. Musi mieć kontrolę nad byłym partnerem, wiedzieć jak wygląda, gdzie spędza urlop, jakim samochodem jeździ i z kim się przyjaźni. Śledzi jego internetowe profile, wypytuje wspólnych znajomych, dzwoni, esemesuje. A nuż się okaże, że bez niego partner sobie nie radzi, jest nieszczęśliwy i samotny. Tylko że z reguły bywa całkiem odwrotnie, a to boli i denerwuje. Jeśli nie chcesz więc wysłuchiwać obelg sfrustrowanego narcyza, nie radzę nawiązywać z nim jakichkolwiek kontaktów. Było, minęło, amen!
        To tylko garść spostrzeżeń, które przyszły mi do głowy między śniadaniem a kolacją. Moja podstawowa rada podyktowana osobistym doświadczeniem - jeśli nie jesteś masochistą i nie wiąże cię przysięga ani inne kajdany - uciekaj od narcyza, gdzie pieprz rośnie!!! Możesz nawet krzyczeć po drodze. Ulga, jaką odczujesz, jest warta każdych pieniędzy. W przeciwnym wypadku będziesz musiał zawsze pełnić rolę podnóżka i dla świętego spokoju stosować się do poniższych wskazań: 

1. Traktuj narcyza jak śmierdzące jajo, licząc się z tym, że jak go zdenerwujesz, to przyjemnie nie będzie. Patrz wiernie w oczy, podziwiaj, popieraj, współczuj, bądź na każde zawołanie i nigdy, przenigdy, nie ośmielaj się żartować na temat jego nadwrażliwości. Jakakolwiek krytyka, nawet w formie wątpliwości jest również surowo zabroniona. Fochy narcyza bywają bardzo dotkliwe.

2. Nie licz na to, że w waszej relacji obowiązują jakieś stałe zasady, więc codziennie upewniaj się, że grasz według aktualnych. Narcyz zmienia je nieoczekiwanie i nie uważa za stosowne cię o tym powiadomić. Po prostu któregoś dnia obudzisz się w całkiem nowej sytuacji i ze zdumieniem skonstatujesz, że to, co dotychczas było akceptowane a nawet pożądane, obecnie jest surowo zabronione.  Nie snuj też żadnych wspólnych planów na najbliższą przyszłość - narcyz i tak w ostatniej chwili je zmieni, kierując się wyłącznie własnym widzimisię. Zamiast zakupów będzie spacer, zamiast spaceru - drzemka poobiednia, zamiast drzemki - wizyta znajomych, randka w ciemno lub jazda bez trzymanki. I tak nie nadążysz, to po co się spinać. Ciesz się, że w ogóle spędza ten czas z tobą, bo przecież mógłby wyjść bez słowa.

3. Kieruj się powiedzeniem: "Co wolno wojewodzie, to nie tobie, głupi narodzie", przy czym znaj swoje miejsce w szeregu, bo w tym duecie wojewoda to na pewno nie ty i prawa masz bardzo ograniczone, o ile w ogóle jakieś posiadasz. Tylko narcyzowi wolno notorycznie łamać obietnice,  być nielojalnym, a nawet walić cię w rogi. Ty nawet nie próbuj!

4. Cierpliwie i z podziwem wysłuchuj wielogodzinnych opowieści o niezwykłych kolejach życia narcyza. Tylko on gotów jest do najwyższych poświęceń, przeżył największą miłość, dotknęły go największe tragedie. Cóż wobec takiego stanu rzeczy znaczą dramaty innych?  To tylko sprawiedliwa kara za ich niewłaściwe postępowanie. A on po prostu urodził się ze stygmatem bohatera greckiej tragedii!

5. Słuchaj tylko i wyłącznie jego ulubionej muzyki, oglądaj jego ulubione filmy i programy telewizyjne, koniecznie zachwycając się ich poziomem. Jeśli będziesz miał wystarczająco dużo cierpliwości, może kiedyś pozwoli ci zademonstrować coś twojego, ale nie licz, że się tym zainteresuje. Przecież to, co lubisz,  nie ma prawa być ciekawe, wartościowe czy chociażby zabawne. Patent na dobry gust ma wyłącznie narcyz.

6. Pomny faktu, że narcyz nie akceptuje nikogo oprócz siebie, natychmiast uruchom wyobraźnię, jeśli nagle wyzna ci miłość czy tęsknotę, zwłaszcza po dłuższej nieobecności. Jest wprawdzie kilkuprocentowa szansa, że po prostu chce pogadać, ale najprawdopodobniej chodzi o remont dachu, dwumiesięczną opiekę nad jego koniem albo darmową podwózkę do Krakowa. Jeśli podejrzewasz, że to jednak naprawdę tęsknota - przeczekaj! Za dwa dni mu minie, a ty nie będziesz musiał się narażać na kolejne rozczarowania.

7. I na koniec pamiętaj, że narcyz nigdy nie popełnia błędów, więc nawet jeśli są one oczywiste i narażają cię na straty materialne czy moralne, to i tak wyłącznie twoja wina. Pokornie przeproś, bez słowa skargi ponoś konsekwencje i żyj z nim dalej, jeżeli musisz...

8. W komentarzu (Dziękuję, Aniu :-) ) jest też sugerowana postawa "szarej skały", czyli obojętności na manipulacje i fochy narcyza. Niestety, nie zawsze działa, co potwierdzam własnym doświadczeniem.

 
        Wiele lat temu bez żalu zakończyłam toksyczne związki z paroma ewidentnymi narcyzami płci obojga, wymieniając je na relacje z dwoma kotami. Strzał w dychę!  Koty to podobno także narcyzy, ale im można wybaczyć. Może i podporządkowały człowieka, żeby spełniał ich zachcianki, ale przy tym są puszyste, mruczące, zabawne i przewidywalne, co daje mi upragniony spokój zamiast emocjonalnej huśtawki. Biją się o miejsce przy moim boku, towarzyszą w każdej domowej czynności, także przy pisaniu tego bloga, a przede wszystkim nigdy nie wyrzucą mnie brutalnie ze swego życia, najwyżej niechcący siekną pazurem, co boli znacznie mniej niż kopnięcie w d.... Taaak... Z wiekiem odkrywasz, że zwierzęta mogą ci dać więcej uczuć niż ludzie. Smutne, ale prawdziwe.


P.S. Jeśli w powyższej charakterystyce odkryjesz samego siebie, to wyłącznie twoja sprawa. Nie liczę na to, że cokolwiek zrozumiesz, ostatecznie jesteś narcyzem. Strzel swojego słynnego focha, obraź się na mnie śmiertelnie, wykreśl mnie z listy znajomych. O niczym innym nie marzę :-)

wtorek, 17 lipca 2018

MOJE BIESZCZADY

               Ponoć w Bieszczady można pojechać  tylko raz, potem to się wraca...
 
      Bieszczady odkryłam bardzo późno, bo niespełna dziesięć lat temu. Ot, kilkudniowy wyjazd z osiedloną w Rzeszowie rodziną. Baza wypadowa w Terce i standardowo: Cisna, Majdan, Solina, Polańczyk, rejs po Zalewie Solińskim, przejazd kolejką bieszczadzką do Balnicy, pierogi w "Łemkowynie", pstrąg pod Terką "U córki" (polecany przez Makłowicza). Upał jak cholera, w powietrzu gęsto od wszelakich insektów, a dookoła łąki i lasy. No, ale już mogę powiedzieć, że byłam!



        Dwa lata później - powtórka z rozrywki, z tym że ja z wnuczętami - spacery po wsi i okolicy, a młodzi wielogodzinne wędrówki po górskich szlakach. Zerwałam się jak pies z łańcucha ze dwa razy i autostopem pojechałam... do Polańczyka i do Cisnej, bo samotne zwiedzanie dziczy mi się nie uśmiechało. Mam alergię na niedźwiedzie. Atrakcje turystycznych deptaków wyrzuciłam z pamięci, pozostało mi wrażenie niesamowitego ziołowego zapachu unoszącego się w powietrzu już od Leska, rozległy górski pejzaż widoczny z ławki przed domem, bulgotanie wody w Solince, niepowtarzalny smak grillowanego pstrąga z pobliskiej smażalni i sielskie klimaty wiejskiego przydrożnego sklepu z wyszynkiem i zakąską. W tymże sklepiku dotarła do mnie usłyszana przez radio zaskakująca wiadomość o nagłej śmierci Andrzeja Leppera, co na wieki utrwaliło w pamięci rok owego faktu - 2011.



        Urzekły mnie opowieści o ludziach, którzy stali się legendą tych miejsc - zakapiorach opisanych w książce Andrzeja Potockiego "Majster Bieda, czyli zakapiorskie Bieszczady". Czytałam ją kilka razy z mieszanymi uczuciami, bo historie zakapiorów są tyleż śmieszne co straszne. Opowiadają o ludowych twórcach kultury, wykształconych genialnych artystach,  twardzielach pracujących ponad ludzką wytrzymałość, alkoholikach z mózgami przeżartymi wódą, menelach żyjących jak zwierzęta, dziwakach, pustelnikach, wyrzutkach społecznych, Wymienione postawy nie wykluczają się nawzajem, wielu zakapiorów prezentuje wszystkie naraz. Kilku najbardziej wyrazistych nałóg wykończył, nie dając im dożyć starości. Portrety zakapiorów można obejrzeć w słynnej "Siekierezadzie".


    Po pięciu latach pognało mnie w Bieszczady z własnego wyboru, w charakterze samodzielnej turystki i marnej bo marnej, ale przewodniczki grupki znajomych, gdyż ja tam już trzeci raz, a oni dopiero pierwszy. Noclegi jak zawsze w Terce "Pod Bocianami" u Państwa Marii i Tomasza Pasławskich. To dla mnie jedyne i najlepsze pod słońcem miejsce w Bieszczadach. Nie dość, że sam środeczek regionu, to jeszcze zero komercji: żadnych kramów z koszulkami, podrabianymi serkami czy plastikowymi zabawkami, za to kilka bocianich gniazd i owieczki na drodze. Chcesz podziwiać powiewające gacie w kratkę, pluszowe foki (!) albo ludowe chustki z wiskozy - jedź do Cisnej, Polańczyka, Soliny. Terka to ostatnia prawdziwa wioska, tak twierdzą nawet mieszkańcy bardziej popularnej Wetliny. A gospodarze gościnni, serdeczni, życzliwi.  Czułam się, jakbym przyjechała do dawno niewidzianej rodziny.



       Tylko pstrąg "U córki" już nie taki, bo konkurencja w postaci ojca odeszła w zaświaty. Nowi turyści i tak kupują, a nawet chwalą potwornie drogą rybę z grilla obsypaną Knorrem. Najlepszą przyprawą jest  przecież renoma, a dawnego smaku nie znają. Szkoda... Właściciel uparcie twierdzi, że nic się nie zmieniło i to jest najbardziej przykre. Cóż, w takim razie temu panu już dziękujemy. Na szczęście w Terce u stóp góry Monastyr powstała rodzinna karczma z domowym żarełkiem. Tanio i smacznie. Polecam zdecydowanie.
       Zwiedzaliśmy miejsca już mi znane i nowe: imponującą zaporę w Solinie, krzykliwą i zatłoczoną Cisną (w deszczu - a jakże), urokliwą stację kolejki w Przysłupiu, rezerwat Sine Wiry, Wetlinę przedeptaną wzdłuż własnymi nogami (a było co deptać).  Droga do Cisnej jest przepiękna - wąska i kręta, wielokrotnie przecina Solinkę i jej dopływy. Zakręty tak ostre, że niemal można zobaczyć własny numer rejestracyjny. Wokół tylko trzy kolory: zieleń liści, jaskrawa żółć rudbekii, błękit nieba. Czasem go nie widać, bo zakrywają je gęste korony drzew. Pięknie...





     Po raz pierwszy ja, zdecydowanie nizinny astmatyk, wdrapałam się na bezdechu na Połoninę Wetlińską (oczywiście najkrótszym szlakiem od przełęczy Wyżnej do Chatki Puchatka), a potem poprowadziłam wycieczkę połoniną do Brzegów Górnych, skąd minibusami wróciliśmy do Wetliny. Monstrualnie wielki naleśnik z jagodami spożyty w "Chacie Wędrowca" przywrócił z nawiązką utracone kalorie. W Wetlinie miałam też okazję zamienić parę słów z legendarnym Lutkiem Pińczukiem, gospodarzem "Chatki Puchatka". Spotkałam go w sklepie, gdzie odbierał pocztę, i bez namysłu wyznałam, że jest moim bieszczadzkim idolem. Przyjął to godnie...





         W zeszłym roku nie planowałam wyjazdu w Bieszczady, ale dla towarzystwa Cygan dał się powiesić. Namówiła mnie koleżanka ciekawa tego regionu Polski, bo zna tylko Tatry i resztę świata. To tzw. "górska latawica", która podnieca się na widok każdego szczytu i nie może usiedzieć na miejscu dłużej niż pół godziny, bowiem akurat tyle czasu zajmuje jej regeneracja. Wprawdzie podczas wspólnych wypraw przypominałyśmy zaprzęg złożony z angielskiej klaczy wyścigowej oraz zdychającej pociągowej chabety, ale wypracowałyśmy kompromis: po prostu ona leciała przodem i zaliczała każde wzniesienie, a ja dostojnie człapałam dołem w tempie pozwalającym mi przeżyć kolejne pół godziny.


       I znowu rajd po znanych szlakach, z tym że spacer do Sinych Wirów przypłaciłam udarem słonecznym, a wejście na Wetlińską stanem przedagonalnym (te zakonnice na zdjęciu tylko udawały  zainteresowanie krajobrazem, a w rzeczywistości przyglądały mi się łakomie!). Nieśmiałą propozycję wspólnego zdobywania Tarnicy skwitowałam tylko nerwowym chichotem...



       Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło. Mój kompletny brak kondycji zrodził potrzebę rozwiązań alternatywnych i tak odkryłyśmy biuro turystyczne Bieszczader. Stówa za cały dzień atrakcji! Zwiedziłyśmy (autokarem) ukraińskie Bieszczady oraz (autokarem i wozami konnymi) Smolnik i Jeziora Duszatyńskie. Te ostatnie znam głównie ze zdjęć mojej niesamowitej koleżanki, która wraz z garstką podobnych sobie desperatów i spoconym przewodnikiem w 30-stopniowym upale rwała pod górę po glinie i kamieniach, podczas gdy ja na dole w Księstwie Duszatyn niespiesznie wciągałam pierogi z sarniną, popijając je zimnym piwkiem. Ech, tak to można  udzielać się turystycznie w każdym wieku i stanie. Marzą mi się nawet dalsze trasy - Bieszczader ma w ofercie objazd całej Pętli Bieszczadzkiej z postojami w co ciekawszych miejscach, a dla ekstremalnych - rejs kajakowy po Sanie!





        Były też momenty liryczne i poważne. Odwiedziłyśmy cmentarz w Terce, gdzie połowa grobów to przodkowie naszego gospodarza, oraz cmentarz w Cisnej, a na nim groby słynnych bieszczadzkich zakapiorów: uzdolnionego rzeźbiarza-alkoholika Janusza Zubowa, Jagodowego Króla - Zdzisława Radosa i Bogdana Nabrdalika zwanego Sikorką.  W marcu 2018 roku dołączył do nich bieszczadzki bard, Ryszard Szociński. Zmagał się ze śmiertelną chorobą, niemal do końca siedząc w swoim sklepiku obok "Siekierezady". Zdążyłyśmy jeszcze kupić od niego tomiki wierszy i umówić się za rok w tym samym miejscu. Widocznie znudziło mu się czekać...



       Kończą się stare Bieszczady owiane legendą ludzi, którzy stworzyli ich niepowtarzalny klimat. Po pół wieku administrowania "Chatką Puchatka" Lutek Pińczuk (1938) zrezygnował, z przyczyn... dość zagmatwanych. Bieszczadzki Park Narodowy mówi o złym stanie zdrowia, Gazeta Bieszczadzka - o warunkach nie do przyjęcia, które zaproponowano w nowej umowie. Za wieloletnią pracę na rzecz rozwoju turystyki bieszczadzkiej podziękowali Lutkowi podobno tylko przyjaciele, urządzając mu fetę w Polańczyku,  władze nie  widziały powodu do świętowania  - i wszystko robi się jasne.... Nie wiem, czy nadal funkcjonuje sklepik Rysia Szocińskiego, ale jeśli nawet,  to bez niego jest pusty i bezosobowy. "Łemkowyny" nie widać spoza kramów z badziewiem wszelakim, które ją otaczają.  Wejście na połoninę przypomina bożocielną procesję idącą w obu kierunkach naraz. Mimo tego mam nadzieję, że jeszcze nieraz odwiedzę Bieszczady, bo się w nich po prostu zakochałam! Przecież kocha się nie dla zalet, a pomimo wad...

       Aha - karczma w Terce "Pod Monastyrem" ma się świetnie, o czym świadczą tłumy klientów. Oświadczam - tu warto poczekać w kolejce. Pyszne świeże regionalne dania, jadłospis codziennie zmieniany, sympatyczna i sprawna obsługa, klimatyczne zacienione miejsce u podnóża góry z widokiem na Tołstę.  Można zamówić pół porcji prawie każdej potrawy z zupą włącznie, napić się dobrej kawy, zjeść kawałek domowego ciasta i odpocząć w chłodzie pod wiatą.



     A potem potoczyć się "Pod Bociany", mijając ogródki kipiące kwiatami i witając się z każdą napotkaną osobą...






poniedziałek, 12 lutego 2018

Chamska racja


        Cham też może mieć rację, ale że ta jego racja topi się w chamstwie i przestaje być widoczna, to już inna sprawa...
      Mam przed oczami scenę sprzed lat, kiedy pewna pani dyrektor tak się zdenerwowała oczywistym i poważnym błędem nauczycielki, że przez pół godziny jeździła na niej jak na szmacie w obecności personelu, uczniów i rodziców. Wszyscy wiedzieli, że szefowa ma rację i... nikt jej tej racji nie przyznał, z powodów chyba oczywistych. 
       Dziś przeżyłam coś podobnego. Prowadzona aplikacją Yanosik udałam się do jednej z gdańskich przychodni, gdyż dopadły mnie problemy z poruszaniem się na własnych nogach. Dookoła place budowy, zapory, zasieki, rozjeżdżona glina. Zaparkowanie przy ulicy graniczy z cudem. Głos w komórce oznajmia: "Skręć w lewo, jesteś u celu". W przekonaniu, że znajduję się na terenie przychodni, wjeżdżam więc przez gościnnie otwartą bramę na obszerny dziedziniec zastawiony samochodami i skromniutko parkuję w jakimś kąciku. Obchodzę budynek, znajduję wejście, załatwiam swoje sprawy. Wyobraźcie obie moje zdumienie, kiedy po pół godzinie zastaję zamkniętą bramę, a na niej znak zakazu wjazdu oraz kartkę z napisem "Teren prywatny".  Na ulicy stoi jakiś facet, więc pytam, czy wie, jak mogłabym się dostać do samochodu. On stwierdza, ze nie ma pojęcia, po czym mentorskim tonem poucza mnie, jakie to straszne przestępstwo popełniłam, wjeżdżając na teren prywatny. Mówię, że znaku nie widziałam, bo prawdopodobnie był za płotem na odsuniętej bramie, a na kartkę nie zwróciłam uwagi. Ale jego zdaniem obowiązkiem kierowcy jest widzieć znaki (nawet niewidoczne) oraz czytać wszystkie kartki przypięte do płotu!  Zdruzgotana swoją zbrodnią kuśtykam więc po zaśnieżonych schodach do przychodni, gdzie przemiła pani przełożona informuje mnie, że bramę można odsunąć ręką, tylko prosi, żebym ją zamknęła za sobą. Tak robię. Gdy po wyjechaniu wysiadam z samochodu, żeby zamknąć bramę, nadbiega facet, z którym przedtem rozmawiałam. Ewidentnie mnie śledził. Zaczyna gmerać w telefonie, filmuje mój samochód, straszy policją i sugeruje, że coś ukradłam. Moje tłumaczenia, przeprosiny i pokorne prośby nie skutkują. Dopiero jak doprowadzona do ostateczności wyciągam swój telefon i mówię, że też go sfilmuję, a policję niech wzywa, bo nie mam powodu się jej bać, nagle odpuszcza, wrzeszcząc: Proszę się stąd natychmiast wynosić! 
       I wiecie co? Jeszcze znalazłam w sobie tyle uprzejmej życzliwości, żeby powiedzieć dziadowi "dziękuję".  Wiem, że nic nie usprawiedliwia chamstwa, ale może go żona zdradza, może ma kredyt we frankach, może awansu nie dostał, może może... Kij z nim, dnia mi nie zepsuje!