Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 12 lutego 2018

Chamska racja


        Cham też może mieć rację, ale że ta jego racja topi się w chamstwie i przestaje być widoczna, to już inna sprawa...
      Mam przed oczami scenę sprzed lat, kiedy pewna pani dyrektor tak się zdenerwowała oczywistym i poważnym błędem nauczycielki, że przez pół godziny jeździła na niej jak na szmacie w obecności personelu, uczniów i rodziców. Wszyscy wiedzieli, że szefowa ma rację i... nikt jej tej racji nie przyznał, z powodów chyba oczywistych. 
       Dziś przeżyłam coś podobnego. Prowadzona aplikacją Yanosik udałam się do jednej z gdańskich przychodni, gdyż dopadły mnie problemy z poruszaniem się na własnych nogach. Dookoła place budowy, zapory, zasieki, rozjeżdżona glina. Zaparkowanie przy ulicy graniczy z cudem. Głos w komórce oznajmia: "Skręć w lewo, jesteś u celu". W przekonaniu, że znajduję się na terenie przychodni, wjeżdżam więc przez gościnnie otwartą bramę na obszerny dziedziniec zastawiony samochodami i skromniutko parkuję w jakimś kąciku. Obchodzę budynek, znajduję wejście, załatwiam swoje sprawy. Wyobraźcie obie moje zdumienie, kiedy po pół godzinie zastaję zamkniętą bramę, a na niej znak zakazu wjazdu oraz kartkę z napisem "Teren prywatny".  Na ulicy stoi jakiś facet, więc pytam, czy wie, jak mogłabym się dostać do samochodu. On stwierdza, ze nie ma pojęcia, po czym mentorskim tonem poucza mnie, jakie to straszne przestępstwo popełniłam, wjeżdżając na teren prywatny. Mówię, że znaku nie widziałam, bo prawdopodobnie był za płotem na odsuniętej bramie, a na kartkę nie zwróciłam uwagi. Ale jego zdaniem obowiązkiem kierowcy jest widzieć znaki (nawet niewidoczne) oraz czytać wszystkie kartki przypięte do płotu!  Zdruzgotana swoją zbrodnią kuśtykam więc po zaśnieżonych schodach do przychodni, gdzie przemiła pani przełożona informuje mnie, że bramę można odsunąć ręką, tylko prosi, żebym ją zamknęła za sobą. Tak robię. Gdy po wyjechaniu wysiadam z samochodu, żeby zamknąć bramę, nadbiega facet, z którym przedtem rozmawiałam. Ewidentnie mnie śledził. Zaczyna gmerać w telefonie, filmuje mój samochód, straszy policją i sugeruje, że coś ukradłam. Moje tłumaczenia, przeprosiny i pokorne prośby nie skutkują. Dopiero jak doprowadzona do ostateczności wyciągam swój telefon i mówię, że też go sfilmuję, a policję niech wzywa, bo nie mam powodu się jej bać, nagle odpuszcza, wrzeszcząc: Proszę się stąd natychmiast wynosić! 
       I wiecie co? Jeszcze znalazłam w sobie tyle uprzejmej życzliwości, żeby powiedzieć dziadowi "dziękuję".  Wiem, że nic nie usprawiedliwia chamstwa, ale może go żona zdradza, może ma kredyt we frankach, może awansu nie dostał, może może... Kij z nim, dnia mi nie zepsuje!