Do kontynuacji podjętego wczesniej wątku zmusza mnie liczba komentarzy, których nie ośmielilam się jednakowoż zamieścić, jako że bloga czytają również nieletni. Kto się uaktywnił poprzez soczyste bluzgi opisujące mój podły charakter? Wyłącznie palacze. Anonimowi - a jakże.
Poniekąd rozumiem ich walkę o swobody obywatelskie, które zostały znacznie ograniczone w wyniku aktualnie obowiązujących trendów. Przestrzeń do uprawiania nałogu zmniejszyła się im w zasadzie tylko do odosobnionych zarośli lub wstydliwych kącików wyznaczanych litościwie przez wyrozumiałe społeczeństwo. Biedaczyska wciągają tam samotnie kilka sztachów, chowają resztkę kipa do kieszeni i powracają na łono niepalącego towarzystwa. Mnie się na szczęście udało w samą porę. W przewidywaniu takich czasów rzuciłam palenie już jedenaście lat temu. Mój nałóg nosił znamiona luksusu i musiał spełniać wyrafinowane kryteria: dobry papieros + wygodny fotel + wonna kawka + ciekawa rozmowa. Perspektywa kucania za krzakiem i krycia się z paierosem po toaletach skutecznie mnie wyleczyła. Podobnie jak ociekające nikotyną firanki i zażółcone ściany we własnym domu.
Drodzy anonimowi palacze, zjadliwie komentujący moje blogi! Nie dziwię się waszej reakcji. Ten fragment artykułu był wyjątkowo złośliwy, ale miałam swoje istotne powody. Spieszę donieść, że jestem normalnym człowiekiem i na co dzień nie reaguję odruchem wymiotnym na widok każdego napotkanego palacza. Nie przeszkadzają mi uciążliwości związane z nałogiem nieznajomych ludzi, bo broni mnie przed wami moja własna przestrzeń osobista, do której was nie wpuszczam. Nie obchodzicie mnie po prostu, gdyż jesteście obcy, a ja nie czuję w sobie misji naprawiania całego świata. Palcie sobie do woli od rana do wieczora, trujcie siebie i swoich bliskich, wyprawiajcie pogrzeby lub uczestniczcie w nich w charakterze zwłok - to wasze zdrowie, wasze problemy, wasza kasa.
Jednak sprawy mają się zupełnie inaczej, jeśli chodzi o ludzi, na których mi zależy. Tu nie ma mowy o obojętności, wręcz przeciwnie. Użyję każdego chwytu, aby im obrzydzić i utrudnić nałóg. Połamię i wyrzucę papierosy, zrobię karczemną awanturę, będę wrednie dogryzać, kupię kaszlącą popielniczkę, poinformuję o najnowszej terapii uzależnień, obdaruję plakatem ze zdjęciem dziurawych płuc, zacznę narzekać na smród, zagrożę niebezpieczeństwem "kurzej dupy", czyli charakterystycznych zmarszczek wokół ust palacza albo... napiszę złośliwego bloga. Nie ma zmiłuj. Nie chcę ich stracić! Nie chcę, żeby zabijali się na moich oczach. Widziałam już przedśmiertne męczarnie osoby umierającej na raka płuc, a teraz bywam świadkiem ataków przeraźliwego suchotniczego kaszlu u sympatycznego człowieka, który pali jak smok i sam siebie oszukuje, że z jego zdrowiem wszystko w porządku. Rodzina jest bezradna, bo nic do niego nie dociera. A ja zamierzam wyrzygać mu wszystko: że truje bliskich, że puszcza z dymem wspólne pieniądze, że śmierdzi, że się bardzo postarzał, że jest cholernym egoistą nieliczącym się z uczuciami ludzi, którzy go kochają. Nawet gdyby miał mnie kopnąc w zadek, może choć jeden argument poskutkuje i ocali mu życie. A jeśli nie, przynajmniej będę wiedziała, że próbowałam...