Szukaj na tym blogu

środa, 29 października 2014

Ekstremalne grzybobranie, czyli nie tylko borowiki są jadalne

       Borowiki, podgrzybki, maślaki... ileż można? Oswojony las lubiatowski okazał się na tyle łaskawy, że nawet podczas październikowej pełni księżyca odkrył przede mną spore okazy, których nie zdążyły zaatakować robale. Tak, tak, moi mili. Bo w pełnię grzyby owszem, rosną, ale choć z wierzchu wyglądają zdrowo, w środku najczęściej przypominają sito. Z dziesięciu znalezionych egzemplarzy przynajmniej połowa nie nadaje się do użytku. Ten na zdjęciach poniżej był, o dziwo, zdrowy, choć rozmiary miał monstrualne.

          
        Na leśnej dróżce spotkałam grzybiarza, który z braku innych grzybów zapełnił swój koszyk sarniakami dachówkowatymi (popularna nazwa tego gatunku to sarna lub kolczak - ze względu na charakterystyczny "dziobaty" spód).  Grzybasy miały pecha, bo 9 października zostały wykreślone z listy grzybów objętych ścisłą ochroną, na której były przez blisko dziesięć lat. Ciekawe, komu one smakują? Przed laty próbowałam coś z nimi zrobić, ale już sam duszący miodowo-korzenny zapach skutecznie mnie do nich zniechęcił. 


           W tym roku po raz pierwszy zetknęłam się z grzybem, którego wygląd mnie zachwycił. W dodatku jest on jadalny, a na ozdobę potraw nadaje się jak mało co. Popatrzcie sami. To dzieżka pomarańczowa. Nie można jej pomylić z niczym innym. Rośnie na ubitej ziemi - ta ze zdjęcia opanowała środek i pobocza uczęszczanej leśnej drogi. Jest bardzo krucha i delikatna, więc trzeba ją zbierać ostrożnie, na szczęście słabo trzyma się podłoża. Nie ma jakiegoś specjalnego smaku, choć ususzona przypomina chipsy. Za to można ją sparzyć i przyozdobić np. sałatkę.





          Na koniec gwóźdź programu, czyli tzw. czarcie jaja. Podobno wielki przysmak Niemców i Francuzów. No to jak nie spróbować? Tym bardziej, że w nadmorskich lasach występują w wielkiej obfitości, zwłaszcza na wszelkiego rodzaju porębach. 

Czarcie jaja wyglądają jak purchawki, ale pod wierzchnią cieniutką skórką znajduje się
żółtawa, oślizgła i klejąca galareta.  Brr...
A to czarcie jaja w przekroju. Jadalny jest wyłącznie środek, czyli zarodek grzyba.
Galaretę otoczoną z obu stron jasnymi błonkami trzeba usunąć i wyrzucić.
Czarcie jaja gotowe do dalszej obróbki. Teraz wyraźnie widać, że to grzybie "płody".
Ich zaletą jest zwarty miąższ oraz piękny wygląd w przekroju. 
Prawda, że czarcie jaja pięknie się prezentują w plasterkach?
Potrawa pierwsza - czarcie jaja smażone na chrupko.
Nie trzeba żadnej panierki. Na silnie rozgrzanym tłuszczu grzyby błyskawicznie osiągają
konsystencję grubych chipsów i naprawdę pysznie smakują.
Tu podane na grubym racuchu. Jadłam osobiście i potwierdzam - pyszne!
A tu wersja na ostro, czyli czarcie jaja w marynacie.
Jeden słoik już zeżarty, reszta czeka na Wigilię.

     Sugeruję jednakowoż, aby nazwę grzyba zachować w tajemnicy do samego końca, kiedy konsumenci już przełkną ostatnie kęsy.  Bo  przecież "jajo" to tylko etap w rozwoju. A co z niego wyrasta? Otóż, moi mili, właśnie zeżarliście dziecko sromotnika bezwstydnego, nie bez powodu zwanego po łacinie phallusem. Dorosłe osobniki rosną sobie gromadnie, śmierdzą padliną na odległość i albo budzą wstręt, albo cieszą oko i wyobraźnię - zależy od nastroju, przynależności partyjnej ewentualnie stadium zdewocenia obserwatora. Zainteresowanym mogę wskazać miejsce, gdzie jest tego cała polana ;-)



      Pozostaje mi życzyć dużo pozytywnych wrażeń przy konsumpcji. Bo nie wszystko wydaje się być takim, jakim jest na pierwszy rzut oka, a dziecko może się znacznie różnić od rodziców. 

        I jeszcze jedna, bardzo ważna uwaga. Ponieważ sromotnika bezwstydnego nie da się pomylić z żadnym innym grzybem, a czarcie jaja rosną "u stóp" dorosłych osobników przytwierdzone do ziemi długimi pasmami grzybni, więc ryzyko zebrania czegoś innego jest praktycznie zerowe.  W razie czego ostatecznym kryterium jest przekrój "jaja". Poza tym sromotnik nie ma nic wspólnego ze śmiertelnie trującym muchomorem zielonawym, niegdyś zwanym muchomorem sromotnikowym.