Szukaj na tym blogu

wtorek, 25 marca 2014

Oj, te mamuśki...

Pracując przez lata w zawodzie nauczyciela, miałam okazję obserwować metody wychowawcze wielu matek. Bogate doświadczenie zawodowe upoważnia mnie do dokonania pewnych podsumowań.  Pokuszę się zatem o klasyfikację najczęściej występujących typów, odwołując się do skojarzeń przyrodniczych, wszak jesteśmy nieodłącznym elementem natury. Dodam jeszcze, że rzadko występują typy czyste, na ogół są to mieszanki z większą lub mniejszą przewagą określonych zachowań.  

Kwoka

W odróżnieniu od prawdziwej kury uważa, że dziecko trzeba chronić pod własnymi skrzydłami przez cale jego życie. Stwarza mu więc monstrualnej wielkości parasol ochronny, ingerując we wszystkie sprawy, jakie dotyczą potomka. Najpierw podąża za szkrabem krok w krok z butlą kaszki i ciepłym sweterkiem, potem nosi za nim tornister i wiąże buty, a kiedy wreszcie pozwoli dziecku samodzielnie chodzić do gimnazjum, nie wypuszcza go z domu bez czapki i ciepłych majtek, bo pogoda zdradliwa.  Na wypadek choroby jej apteczka domowa jest obficie zaopatrzona w witaminy, suplementy oraz środki przeczyszczające i przeciwgorączkowe. Nigdy nie opuszcza żadnej wywiadówki, choć jej dziecko jest z reguły prymusem. Z własnej woli zapisuje się do Rady Rodziców i uczestniczy w każdej klasowej imprezie. Zna telefony wszystkich kolegów i koleżanek dziecka i wydzwania do nich w celu upewnienia się, co było zadane.  Bez przerwy konsultuje się z wychowawcą. bo może coś przeoczyła. Opłaca korepetytorów a nierzadko i egzaminatorów, żeby oszczędzić dziecku stresu na maturze. Żąda szczegółowych sprawozdań z randek. Utrzymuje starego koguta/kurę z własnej emerytury, bo tak trudno dziś o porządną pracę, a byle gdzie i za grosze nie będzie przecież tyrać.  Wreszcie zrobi wszystko, aby jej dziecko, któremu cudem jakimś uda się założyć własną rodzinę, zamieszkało z nią nie dalej niż przez ścianę, bo w końcu różnie może się zdarzyć, a wtedy ona nadciągnie z odsieczą. Jedynie kurczę z genami orła po takim wychowaniu może się wzbić do góry.

Gęś 

Matka dobra jedynie z pozoru, ale w gruncie rzeczy więcej gęga niż robi, a przy tym jest kompletnie niewydolna wychowawczo.  Jej roczne dziecko ma częściej pełną pieluchę niż żołądek, ale za to ciągle słyszy, jak mamusia je „strasznie” kocha. „Strasznie” – tak, to najwłaściwsze słowo… Gęś nie stosuje żadnych systemów pedagogicznych, bo nie widzi dalej niż koniec własnego dzioba. Efekty jej beztroski widać już po kilku latach, kiedy ledwo opierzone  pisklę zaczyna rządzić w gnieździe. Ale to też gęsi niczego nie uczy, ostatecznie jest tylko gęsią. Zawsze więc znajdzie wytłumaczenie dla poczynań gąsiątka: usprawiedliwi wagary (ból głowy), nieodrobione lekcje (ból brzucha), dziwaczną fryzurę, wyzywający makijaż lub agresywny tatuaż (ból istnienia), agresję (ktoś sprowokował), narkotyki (ktoś zmusił), złodziejstwo (ktoś podrzucił). Po prostu wszelkie zło tego świata skupia się na jej dziecku, więc trzeba je pocieszać i wspomagać, w żadnym wypadku zaś stawiać wymagania czy (nie daj Boże!) karać.  Dlatego kupuje mu kolejny karnet na siłownię, dziesięć wejść do solarium albo kolczyk do nosa. Młody gąsior przeważnie kończy w zakładzie poprawczym albo więzieniu. W wersji light ląduje z innymi menelami na pobliskiej melinie, a po pięćdziesiątce, nadal nic nie osiągnąwszy, nosi wytarte dżinsy oraz siwy warkoczyk i udaje chłoptysia, zwłaszcza że ciągle dostaje od mamy kieszonkowe. Gąska, szczególnie ładna, awansuje na ubezwłasnowolnioną lalkę okolicznego mafiosa i może mówić o sporym szczęściu, jeżeli nie jest on damskim bokserem.


Kukułka

Dość sumiennie wypełnia swoje obowiązki rodzicielskie dotyczące wiktu i przyodziewku. I tyle w tej kwestii. Przebywanie z własnym pisklęciem męczy ją i nudzi, więc przy najmniejszej okazji podrzuca je każdemu, kto tylko zechce się nim zaopiekować. Nawet będąc na urlopie wychowawczym, oddaje dziecko do żłobka, przedszkola lub niani, bo kilkugodzinna opieka nad potomkiem przerasta jej wątłe siły. Obserwowanie okresów rozwojowych latorośli, radość z pierwszych wymiernych sukcesów, uczenie norm społecznych i budowanie więzi rodzinnych uważa za stratę czasu. Kupuje pisklęciu mnóstwo zabawek, licząc na to, że zajmie się nimi i da jej święty spokój. Kiedy tylko kukułczę wyrośnie z pieluch, co roku organizuje mu wakacje, najlepiej dwumiesięczne i na drugim końcu Polski. Tłumaczy to potrzebą nauczenia go samodzielności, ale tak naprawdę oddycha z ulgą, gdy autokar znika za horyzontem, bo może wreszcie zająć się swoimi sprawami. Zapisuje dziecko na wszelkie kółka zainteresowań, byle tylko ograniczyć do minimum czas jego przebywania w domu. Tu sprecyzujmy, że stuprocentowa kukułka przeważnie nie ma żadnego istotnego wytłumaczenia na swoje postępowanie: nie studiuje, nie pracuje, nie zajmuje się wolontariatem, nie ma czasochłonnej pasji.  Ot, po prostu jest kukułką. Po latach dziwi się, że jej dorosłe dzieci wszelkie wizyty w rodzinnym gnieździe traktują jako zło konieczne, a ze słowem „mama” kojarzą nianię lub opiekunkę z przedszkola.

Suka alfa

Jak każda suka bezwarunkowo kocha swoje młode i gotowa jest zagryźć każdego, kto im zagrozi. Ale że jest alfą - musi rządzić w stadzie – to obciążenie genetyczne. Jej szczeniak ma  przede wszystkim znać swoje miejsce (ostatnie!) w hierarchii rodzinnej, być grzeczny i posłuszny, natychmiast reagować na polecenia i nie szczekać, kiedy się z nimi nie zgadza. Najważniejszą kwestią wychowawczą jest więc podporządkowanie się odwiecznym zasadom panującym w rodzinie oraz utrzymanie wzorowego porządku wokół legowiska. Niemile widziane są też jakiekolwiek próby zmieniania przez szczeniaka odwiecznego status quo, nawet do przestawienia krzesła potrzebna jest zgoda alfy. Piesek-indywidualista narażony jest na ciągłą walkę, w której początkowo sromotnie przegrywa, ale szybko uczy się uników, a w miarę jak rośnie, coraz częściej manifestuje swoją siłę. Suka wzorowo opiekuje się szczeniętami, jednak tylko do momentu osiągnięcia przez nie pełnoletności. Potem zaczyna na nie nieprzyjaźnie powarkiwać i w końcu przekazuje im jednoznaczny komunikat, że jako dorosłe osobniki powinny jak najszybciej założyć własne stada. Jest to prawdopodobnie związane z wrodzonym instynktem przetrwania, czyli silną podświadomą potrzebą chronienia gatunku przed wyginięciem. Dlatego jej największym marzeniem jest rozmnożenie swego potomstwa. Silny nawrót uczuć rodzinnych odczuwa w momencie pojawienia się wyczekiwanych wnucząt, które rozpieszcza bez opamiętania.

Kangurzyca

Najlepiej czuje się w ciąży i bardzo żałuje, że natura nie wyposażyła jej w kieszeń na brzuchu. Przygotowując się do roli matki, chce przede wszystkim uzupełnić ten brak, więc kupuje chustę oraz nosidełko. Po narodzinach odczuwa tak silny związek fizyczny z noworodkiem, że nie odstępuje go na krok i nie wyobraża sobie nawet mikrosekundowej rozłąki. W praktyce mogłoby to oznaczać uwięzienie w domu, ale kangurzyca lubi przecież skakać i wcale nie zamierza z tego rezygnować. Po prostu dziecko towarzyszy jej zawsze i wszędzie: w sklepie, kinie, kręgielni, na rowerze, regatach, balu sylwestrowym czy wyprawie alpejskiej. Ponieważ czasem trzeba je przewinąć, robi to bez żadnego skrępowania, choćby na stoliku w restauracji, w obecności pozieleniałych nagle konsumentów. Karmi też tam, gdzie akurat się znajduje, oczywiście, wyłącznie piersią. Bywa, że potomek pociąga z naturalnego dystrybutora do piątego roku życia, co stanowi niemałą sensację dla świadków zdarzenia. Kangurzyca potrafi tuż przed północą sterroryzować sylwestrowych biesiadników żądaniem, żeby "łaskawie zamknęli ryje", bo jej małe właśnie zasnęło. Na szczęście bycie kangurzycą to stan przejściowy. Niestety, w zależności od tego, czy mamuśka pozostawała nią z wyboru, czy z konieczności,  grozi jej realne niebezpieczeństwo ewoluowania w kwokę lub kukułkę.

Hipopotam

Znacie dowcip o tym, jak hipopotam wylegiwał się w błocie, aż tu synek przybiegł z lamentem, że rowerek mu się zepsuł? I nieszczęsne zwierzę musiało wstać, mrucząc pod nosem: "No masz, rzuć teraz wszystko i rowerek naprawiaj." Taka jest właśnie matka-hipopotam - niewyobrażalnie leniwa, jak to się mówi: "rękawa sobie nie wyrwie". Większość chwil wolnych od czynności naprawdę nieuniknionych spędza na leżąco, z gazetą w jednej i pilotem w drugiej ręce, a podnosi się wyłącznie wtedy, kiedy istnieje realne zagrożenie życia, dlatego czasem upodabnia się do pierwowzoru także rozmiarem. Jej dziecko w zasadzie może robić co chce, byle było cicho i nie przeszkadzało w relaksie. Wspólne igraszki z potomkiem nie są wykluczone, tylko muszą uwzględniać leżącą pozycję matki. Dlatego szczególnie preferowana jest zabawa w lekarza badającego obłożnie chorego pacjenta oraz we fryzjera robiącego klientowi masaż głowy. Fragmenty ciała matki mogą też być wykorzystane w charakterze elementów topograficznych poligonu lub toru wyścigowego. Mały hipopotamek szybko uczy się samoobsługi, bo nie ma co liczyć nie tylko na kanapki do szkoły i czyste skarpetki, ale nawet na zwykłe poranne budzenie. Często się spóźnia i nie jest przygotowany do lekcji, bo nikt go nie motywuje ani nie kontroluje.. Na jego szczęście matka jest równie powolna w wykonywaniu swoich powinności, co w wymierzaniu ewentualnych kar, więc szkolne niepowodzenia nie spędzają mu snu z powiek, a wychowanie przebiega na ogół bezstresowo. Każda hipopotamica jest rozpoznawalna natychmiast po wygłoszonych przez nią słowach: "No, ja zawsze mu mówię, ale co więcej mogę zrobić, moje dziecko już takie jest..."


2 komentarze:

  1. Czekalam do konca i juz ukladalam sobie komentarz "ja chyba jestem mieszanka tych wszystkich".A tu .........niestety..Czekam na ciag dalszy typow matek...bo pomysle ze jestem nietypowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo to jest tak samo jak z encyklopedią zdrowia - czytasz i dostrzegasz w sobie objawy każdej choroby :-)

      Usuń