Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 24 marca 2014

Kotwice

   



      Trochę sentymentalne to będzie. Nic nie poradzę. Tak mnie naszło...

     Którą porę roku lubicie najbardziej? Bo ja nie byłabym "medianą", gdyby nie lato, podobnie jak sądzi 54% rodaków. Tylko 32% preferuje wiosnę, a mizerne 14% głosów dzieli się na deklaracje sympatii dla jesieni lub zimy oraz braku zdecydowania .

     Lubię lato za całokształt, ale przede wszystkim za ten niepowtarzalny nastrój swobody, radości i absolutnego luzu. Dla mnie to długie słoneczne dni i bajkowe zachody słońca. Cudowne ciepłe wieczory pachnące maciejką. Idiotycznie jaskrawy lakier na paznokciach i więcej miejsca w szafach, bo grube swetry i kurtki zimują w pawlaczach. Wspólne grillowanie z przyjaciółmi. Wycieczki rowerowe w nieznane, spacery brzegiem morza i rybka w "Derkaczu". Tłumy ludzi niespiesznie przemierzających trójmiejskie uliczki. Wakacje z ukochanym wnukiem. Bujna zieleń dokładnie maskująca wszelkie estetyczne niedostatki. Uliczni artyści, kawiarniane ogródki, odwlekanie w nieskończoność chwili powrotu do domu. Truskawki i czereśnie, szczególnie te wielkie, prawie czarne. Okna otwarte przez całą noc...

    Ale bywa, że kiedy zamykam oczy, pamięć niespodziewanie przywołuje ulotne chwile z innych pór roku, takie krótkie migawki, które uruchamiają wszystkie zmysły naraz  i powodują, że serce nagle zamiera, a potem zalewa je ciepło i słodycz. 
  
    Oto jeden z zimowych dni w mieście mojego dzieciństwa. Jest wieczór, lampy oświetlają płytę lodowiska, a każdy łyżwiarz  rzuca na taflę trzy cienie. Jest też i ON, ma czarną kurtkę i niebieski szalik, a ja czuję w brzuchu motyle. Z megafonów słychać muzykę - to Stan Borys śpiewa "Annę". Wolne posuwiste ruchy w rytm tej melodii przypominają poruszanie się w wodzie. Płynę przed siebie jak w ekstazie, mroźne powietrze gładzi mnie po policzkach i szczypie w nos. Z nieba sypią się ogromne, ciężkie płatki śniegu...

      Zaduszki. Idę z grupą znajomych na pobliski mały cmentarzyk. Mam 17 lat, więc każda okazja jest dobra, żeby wyrwać się z domu. Panuje mrok tylko delikatnie rozświetlony migotliwym blaskiem zniczy. W nozdrza uderza zapach roztopionego wosku, słychać jego skwierczenie, a niekiedy i trzask pękających szklanych naczynek. Główna aleja wspina się pod górę. Z najwyższego punktu roztacza się widok na tysiące światełek ukrytych dotąd w wąwozach, kotlinkach i za pagórkami. Jakby niespodziewanie w ciemności zapaliły się wszystkie lampy wielkiego miasta. Z prawej, nieco w głębi, otoczony kutym żelaznym płotem, stoi mały pomniczek przedstawiający dwoje pyzatych szkrabów. Jak Józio i Rózia z "Dziadów". Zawsze stawiam tu świeczkę. Może powinnam dołożyć dwa ziarenka gorczycy?

     Koniec listopada. Na dworze typowa szaruga jesienna. Zimno, mokro, strasznie, brr... Ale ja nie muszę nigdzie wychodzić. Wykorzystując parę dni wolnego, przyjechałam z wizytą do rodzinnego domu i pławię się w słodkim nieróbstwie. Zapadnięta w miękkie czeluście fotela, owinięta puchatym kocem, czytam "Sto lat samotności" Marqueza. Na stoliku szklanka mocnej herbaty z sokiem malinowym i domowy sernik. Przez otwarte drzwiczki pieca widać rozżarzone węgielki, błogie ciepło rozchodzi się po pokoju, powieki opadają. Odgłosy krzątaniny z kuchni zwiastują pyszny domowy obiad.  Jest bezpiecznie jak w ramionach mamy...

    Koniec września, późne popołudnie. Jestem w lesie, sama, tak jak lubię. Rozległą polanę pokrywa gęsty mech, nieprawdopodobnie zielony, prawie szmaragdowy. Nigdy wcześniej takiego nie widziałam. Rzadko rosnące sosny wyglądają jak zanurzone w nieruchomej wodzie. Ich proste pnie są nagie, dopiero u góry zdobi je zielona kita. Nie słychać niczego oprócz śpiewu ptaków. Stoję jak zauroczona. Powoli obracam się wokół własnej osi. Moje oczy  atakuje jaskrawa plama - to kapelusz ogromnego czerwonego kozaka. Za nim dwa prawdziwki, wielkie i zdrowe. O, jeszcze dwa! A tam kolejny. I to mi się wcale nie śni...

      Wieczór grudniowy. Nietypowa bezśnieżna zima. Jadę na mierzeję spędzić sylwestra z przyjaciółmi. Jak ponuro, nawet poświąteczne światełka nie rozweselają krajobrazu. Wioski mijane na trasie powoli szykują się do snu. Skręcam z szosy do lasu. Ciemno, jakbym nagle zanurzyła się w gęstej smole. Reflektory wycinają wąski tunel, którym samochód porusza się wolno i niepewnie.  Zza drugiego zakrętu błyskają znienacka jasne prostokąty okien, a światło z otwartych szeroko drzwi  wylewa się na podjazd. Choinka przed domem obwieszona lampkami. Roześmiane znajome twarze. Ktoś otwiera bramę,  ktoś stawia na stole dodatkowe nakrycie. Biesiada do późnej nocy, zakończona przez rozum, bo przecież jutro sylwester. A ranek niespodziewanie obdarowuje nas puszystą bielą. Jak dzieciaki obrzucamy się śniegiem i lepimy wielkiego bałwana...

       Listopadowy wieczór. Siedzimy wokół ogniska,  wznosząc toasty za zdrowie solenizantów, bo przecież za pasem andrzejki i katarzynki. W kociołku grzeje się bigos, pachnie kaczka Joli, na patykach skwierczą smażone w ogniu kiełbaski. Ktoś intonuje "Czarne jagódki" - nasz hymn starych pierdzieli. Natychmiast dołącza się reszta głosów, "a nasze czarne serca biją nam radośnie: bum tarara bum!" Snują się wspomnienia, jak to kiedyś jednemu zaszkodziła siwucha, a inny wlazł w lutym do morza i wszystko mu zesztywniało. W kręgu światła i ciepła jest dobrze i bezpiecznie.  I co z tego, że wokół jesienne drzewa strącają resztki mokrych liści, a morze huczy nieprzyjaźnie. Za to komary nie gryzą...  

     Takie sentymentalne, czasem nawet kiczowate kadry z życia są jak kotwice, których możemy się uchwycić w dni  pochmurne, szare, beznadziejne. Trzeba je wyświetlać jak najczęściej. I nie martwić się tym, czego nie ma, ale cieszyć się tym, co jest. Bo pięknie może być zawsze, a porę roku nosimy w sercu. Truizm? I to jaki! Powszechnie wiadomo, że dla jednych szklanka zawsze jest w połowie pełna, a dla innych w połowie pusta. Ale przecież sama szklanka też ma swoją wartość... 

    Od trzech dni jest wiosna. To pora roku niosąca nowe nadzieje. Wszystko budzi się do życia, jest coraz jaśniej i cieplej. Powietrze pachnie wilgotną ziemią i słodkim sokiem świeżych pąków. Ptaki świergolą jak oszalałe, a i ludzie jacyś weselsi, bardziej życzliwi, aktywni.  No i ta świadomość, że przed nami  tyle słonecznych dni.  Bo przecież w naszym klimacie tylko dziewięć miesięcy zima, a potem już tylko lato i lato :-) 

1 komentarz: