Szukaj na tym blogu

czwartek, 19 czerwca 2014

Herbata po turecku

      Tak długo za mną chodził niepowtarzalny smak i aromat tureckiej herbaty, że w końcu postanowiłam sobie pofolgować. I jak to ja - od razu z grubej rury. Zwłaszcza, że Turek nad Motławą naprzeciwko Ołowianki (niezbyt miły, ale herbatę serwował) wyprowadził się w nieznane, a w jego lokalu powstał jakiś kolejny amerykański przybytek.


      Wiedząc od dawna, że tureckiej herbaty nie zaparzy się w wiadrze, postanowiłam zainwestować w odpowiedni sprzęt. Drogą kupna nabyłam więc tzw. zestaw, czyli komplet czajników „Çaydanlık Mini Boy”, szklaneczki "tulipany" z podstawkami, no i, oczywiście, prawdziwa turecka herbata z rejonu Rize. Moja nazywa się "Rize turist". Przy okazji zareklamuję sklep internetowy TURECKIE DELIKATESY, bo w takim tempie przysłali mi towar, że zaniemówiłam z wrażenia.
      Nadszedł czas zdobywania doświadczeń. Od czego Internet - przepisów co niemiara. Ja skupiłam się głównie na tych przekazywanych przez autentycznych Turków, ale nie ominęłam też uwag polskich znawców napojów wszelakich. Z tego wszystkiego powstał konglomerat, który ośmielę się nazwać moim autorskim przepisem.

      Otóż wygląda to tak.
1. Do dolnego czajniczka - mój ma pojemność 0,8 l - wlewam wodę odfiltrowaną w filtrze Britta (to żadna reklama - akurat taki mam) mniej więcej do 2/3 wysokości. Nie więcej, bo woda podczas wrzenia wykipi przez dzióbek, choć można temu zapobiec, gotując ją na bardzo małym ogniu.
2. Do górnego czajniczka - o pojemności 0,4 l - sypię herbatę.  Lubię mocną, więc miarką jest dla mnie szklaneczka-tulipan; daję 3/4 szklaneczki suszu. To mniej więcej 3 kopiaste łyżki stołowe. Zalewam susz zimną wodą, wypłukuję pył herbaciany i odlewam wodę, pozostawiając mokre listki. Ten zabieg pozbawia herbatę zbędnej goryczy, nawilża ją i pozwala wydobyć aromat podczas wstępnego parzenia.
3. Stawiam  czajniczki jeden na drugim, podpalam gaz i czekam spokojnie, aż woda w dolnym zawrze. Zmniejszam gaz i daję jej się gotować jakieś trzy minuty.
4. Po tym czasie napęczniałą herbatę w górnym czajniczku powoli zalewam wrzątkiem z dolnego, do ok. 3/4 pojemności. Do esencji wrzucam małą kostkę cukru, najlepiej brązowego.
5. Uzupełniam wodę w dolnym czajniczku i ponownie ustawiam jeden na drugim. Tym razem woda ma się gotować na małym ogniu około 20 min. - to czas potrzebny do właściwego zaparzenia esencji w górnym czajniczku. Listki muszą opaść na dno.
6. Gotową esencję rozlewam do szklaneczek-tulipanów (1/3-1/2 pojemności), pierwsze krople przez sitko, żeby jakieś fusy nie przeleciały, potem już nie trzeba. Uzupełniam wrzątkiem, dodaję małą kostkę cukru na szklaneczkę (opcjonalnie - 1 słodzik).

     Mówi się, że turecka herbata ma mieć kolor "krwi królika". Bynajmniej nie zamierzam utrupiać tego skądinąd przemiłego gryzonia, żeby się przekonać, czy moja spełnia ten warunek.  W każdym razie jest ciemnobursztynowa, klarowna, aromatyczna - przepyszna! Właśnie ją sobie zaparzyłam :-)



       I jeszcze jedno. Na herbatę po turecku trzeba znaleźć czas, przynajmniej godzinę, z czego połowa to sam proces parzenia. Esencję należy zużyć w ciągu godziny od zaparzenia, popijając herbatkę szklaneczka po szklaneczce i delektując się jej wyrazistym smakiem, najlepiej w miłym towarzystwie. Uczestnicy wyścigu szczurów muszą się, niestety, zadowolić ekspresówką w saszetkach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz