Szukaj na tym blogu

czwartek, 11 lipca 2013

Letni czas remontów



    Ledwie jaśniej zaświeciło słoneczko, nadszedł czas remontów. Decyzją spółdzielni mieszkaniowej piękny ukwiecony balkon Kowalskiej w środku lata zamieniono w ruinę. Kobieta nie chce nawet wspominać, jaki miała kłopot z przenoszeniem  skrzyń z roślinami. Cały duży pokój wyłączony na dwa tygodnie z życia - wszędzie donice z kwiatami i ... porysowane panele. Ekipa remontowa w piątek 14 czerwca ustawiła rusztowania. W poniedziałek zaś skuła porządną kafelkową posadzkę (bez zwrotu kosztów), usunęła jakieś 10 cm ocieplenia ścian i tzw. opierzenie, czyli blaszany daszek odprowadzający deszczówkę poza balkon.  Prace renowacyjne trwały całe dwa tygodnie. Zrobili nową wylewkę, która pod delikatnym dotknięciem paznokcia rozsypywała się w pył. Na ten piasek ekipa z innej firmy położyła papę termozgrzewalną. Robotnik mruczał pod nosem, że sobie by takiej nie kładł, bo to najtańsza na rynku, która rozpada się pod palnikiem. Wróciła pierwsza ekipa i założyła nowe opierzenie. Na to poszła kolejna wylewka, tym razem nieco twardsza, chociaż gołąb który wylądował na brzegu balkonu, wyłamał spory kawałek i trzeba było poprawiać. Zamiast estetycznej posadzki Kowalska ma teraz ohydny szary beton...
- Położy pani nowe kafelki - lekceważąco machnął ręką szef ekipy - co to dzisiaj za koszt, w 300 zł można się zmieścić razem z robocizną. 
     Tak. Tylko że to nie jego 300 zł a Kowalskiej, która nie prowadzi w firmy budowlanej. Trudno, są farby do betonu (27 zł/litr na Allegro), jakoś przeboleje zmianę standardu. Nie będzie ryzykować wyższych strat przy następnym niezapowiedzianym remoncie.
     Zanim pojawiła się ekipa, Kowalska dwukrotnie wzywała inspektora nadzoru, żeby ją upewnił, że ten remont jest absolutnie konieczny. Przecież zalewanie balkonu dolnego występuje tylko z brzegu, gdyż deszczówka gromadzi się na opierzeniu i podcieka. Czy nie można zamiast kosztownej rewolucji zrobić prostą tanią naprawę, na przykład odpowiednio odgiąć blachę i dodatkowo uszczelnić szpary silikonem? Nie, absolutnie! Przede wszystkim nie na taką robotę podpisali umowę z ekipą remontową. Byliby w dużym kłopocie. A poza tym balkon z pewnością ma zły spad, blacha zardzewiała, papa przegniła, woda będzie się tam dostawać "kapilarnie" (?) nawet przez silikon - trzeba kuć.
     Kowalska  jest człowiekiem "do zgody", ale lubi wiedzieć, o co chodzi. Tak już ma. Zanim robotnicy zrobili nową wylewkę, uważnie obejrzała stare podłoże pozostałe po skuciu posadzki i starej wylewki, zrobiła też kilka zdjęć. Nawet kompletny laik mógłby stwierdzić, że przyczyny zalewania nie stanowił zły spad balkonu, bo na całej powierzchni zbadanej starannie poziomicą, był on wystarczający.

Poziomica przesuwana co 10 cm po  starym podłożu cały czas pokazywała  spad.
    Powód zacieków ujawnił się po zdemontowaniu starego opierzenia. Otóż poprzednia ekipa, kilka lat temu ocieplająca bloki, wpakowała pod blachę takie ilości tynku, że wygięła ją w drugą stronę. Okap, zamiast odprowadzać wodę, gromadził ją i przez szpary przy spawach przepuszczał pod spód. Od kilku lat lokatorzy zgłaszali problemy z zaciekaniem balkonów, ale nigdy nie zjawił się rzeczoznawca, żeby sprawdzić, co właściwie  jest grane. Może gdyby w odpowiednim czasie to stwierdził, firma winna dzisiejszym kosztom remontu zapłaciłaby odszkodowanie albo w ramach gwarancji poprawiłaby własną partaninę, a tak płacą spółdzielcy.

Przyczyna zacieków na balkonie  - pas tynku pod opierzeniem.  Pudełko zapałek obrazuje jego faktyczną wysokość.  
     No dobra, niech tam, blacha usunięta, papa z lekka oskrobana - na jej grube resztki władowano kilka kubłów betonu, "żeby poprawić spad". Głupiego gadanie, co tu poprawiać, skoro spad był dobry? Po prostu trzeba zrobić wylewkę, skoro starą się skuło. Za to teraz spad jest jak na skoczni narciarskiej. Wszystko na balkonie stoi ukośnie, aż w głowie się kręci. Strach spojrzeć w bok. Czyżby spodziewano się potopu?
To ci dopiero spad! Chyba dobrze widać, jak krzywo stoi skrzynia.
    Kowalska jest sfrustrowana zaistniałą sytuacją. Tu nie chodzi o kafelki, o bałagan, o kręgosłup sfatygowany noszeniem ciężkich donic. Ani by mruknęła, gdyby dostrzegła sensowność działań, nawet najbardziej dla niej niewygodnych. Tymczasem od lat obserwuje poczynania spółdzielni, której jest członkiem i zdumiewa ją beztroska i arogancja, z jaką pracownicy traktują swoich, było nie było, pracodawców. I  wyjątkowo lekka ręka w wydawaniu wspólnych pieniędzy.
     I tak na przykład o obligatoryjnych remontach balkonów Kowalska dowiedziała się dwa dni przed faktem poprzez ogłoszenie przyklejone na drzwiach klatki schodowej. W jego treść wpleciono nakaz natychmiastowego usunięcia z balkonów wszystkich rzeczy, bo nikt nie będzie odpowiadał za ich zaginięcie. A gdyby, nieświadoma niczego, wyjechała na miesiąc? Albo miała w planie wyjazd za dwa dni?
     Zdenerwowana zadzwoniła do spółdzielni i tam uzyskała informację, że do remontu zakwalifikowano tylko niektóre balkony, w tym akurat jej. W sumie 140 (to dane od szefa firmy remontowej) na dwudziestotysięcznym osiedlu. Z pobieżnych obliczeń wynika, że to co 50 balkon, czyli średnio jeden w bloku. Można było zatelefonować albo wrzucić kartkę do skrzynki? Remontu nie poprzedził żaden przegląd techniczny, nikt nawet nie rzucił okiem na przyczyny usterek. Jeśli sąsiad z dołu zgłosił zalewanie, to z automatu górny balkon szedł pod młot, choćby był wyłożony marmurem i palisandrem. Po prostu bez wiedzy lokatora podpisywano umowę na remont jego balkonu.  Jakaś paranoja! W klatce Kowalskiej remontowane były tylko dwa, w klatce obok też dwa -  swoją drogą ciekawe, jak firma wyceniła latanie z rusztowaniami po całym osiedlu. Przecież to na pewno zawyżyło koszty.
- Biedny zawsze drożej płaci - tak skwitował jej wątpliwości pracownik spółdzielni. Hm, Kowalską uczyli inaczej. Biedny musi szanować pieniądze, bo jak je głupio wyda, to drugich nie zdobędzie.
- Będzie pani miała spokój na 20 lat - pociesza ją robotnik skuwający kafle.
   Akurat. A co z balkonem nad nią i z tym z parteru, co z tymi obok? Za rok, dwa czy trzy kolejne rusztowanie przed nosem, znowu kurz i hałas? Co z tego, że nie bezpośrednio u niej, tylko dwa metry dalej? Dopiero co ocieplono ściany, ledwie doskrobała okna po tynkowaniu.  Jeszcze pamięta rowy wokół bloku, kiedy zabezpieczano go od wilgoci a tu  znowu głębokie wykopy, dorodne rośliny przywalone hałdą ziemi i gruzu, połamane krzaki, bo budynek podcieka.
- Pani, jak to było położone... - kiwa pogardliwie głową człowiek z łopatą - teraz to będzie spokój na 20 lat.
    Co oni tak wszyscy z tą dwudziestką. Jakiś budowlany limit? Poprzedni też tak mówili, a tu niespodzianka - znowu kopią. Gdzie gwarancja na te obiecane 20 lat?
    Z okien na klatce schodowej leci po ścianie woda - dopiero co były naprawiane. Łuszczącą się farbę   oskrobano, grzyb elegancko zamalowano na olejno. Już wyłazi, skubaniec, bez problemów pokonał fachowców z bożej łaski..
    Właśnie skończono remont wiat wejściowych - poprawiono spad daszków, położono papę i nowe opierzenia. Ściany ze zbrojonego szkła zamieniono na luksfery. Podobno po deszczu nie będzie już kałuż na podłodze. Ano, zobaczymy. Woda przedostawała się wprawdzie dołem pod drzwiami, ale to pewnie nieistotny szczegół, bo nikt nie pytał. Przy okazji wymieniono domofon. Brawo! Poprzedni miał prawie dwadzieścia lat i założyli go mieszkańcy za własną kasę. Co miesiąc płacili też za jego remont, który nigdy nie miał miejsca. Wreszcie jakiś konkretny pożytek z funduszu remontowego.
    Tropikalna ulewa weryfikuje pracę budowlańców: woda tryska przez gniazdko elektryczne i ścieka strumieniem po ledwo co wymalowanych ścianach. Bóg strzegł - gdyby susza trwała dwa miesiące, prawdopodobnie nikt by się nie zainteresował błędem budowlanym, za to następna firma miałaby robotę.
    Po świeżo poprawianych chodnikach (rok, dwa lata temu?) jeżdżą ciężarówki z gruzem. Tylko patrzeć kolejnej ekipy,  tym razem od płytek. Za darmo nie zrobią...
    Jedna firma wchodzi po drugiej i każda narzeka na poprzednią. A może to spisek budowlańców? Oni po prostu się umawiają:  "Ja dziś spieprzę, ty za dwa lata poprawisz i oboje zarobimy." Kowalską zastanawia, czy jest jakiś sposób na uzyskanie odszkodowania od tych wykonawców, którzy narazili spółdzielnię na dodatkowe wydatki. A może po prostu powinno się obciążyć kogoś, kto nie dopilnował wykrycia i ukarania winnych ewidentnych fuszerek?
       Żeby była jasność - Kowalska nie ma nic przeciw koniecznym remontom. Wiadomo, że wszystko się z czasem zużywa. Tylko dlaczego ciągle towarzyszy jej przeświadczenie, że brak tu dobrego gospodarza, który ma jakąś wizję, panuje nad całością i troszczy się o to, żeby nic nie zmarnować. Są pieniądze, więc trzeba je wydać, najczęściej bez głębszego zastanowienia.
     Największą bolączką mieszkańców osiedla jest brak miejsc do parkowania. Samochody stoją na zwężeniach, skrzyżowaniach, trawnikach, wieczorem trzeba czasem kilka razy objechać osiedle, żeby znaleźć gdziekolwiek dziurkę. Może kosztem poszerzenia dróg wewnętrznych, usunięcia niektórych trawników, nieznacznego przesunięcia chodników uzyskałoby się dodatkowe parkingi? Ale na to trzeba pieniędzy, być może tych, które ciągle płaci się za partactwo i bylejakość.
    Kowalski jest znacznie bardziej radykalny w sądach. Kiedy tylko widzi na osiedlu jakąś ekipę budowlaną, od razu zaczyna się gotować:
- Znowu czyjś syn albo pociotek założył firmę i musi zarobić!!! A my dajemy się nabierać jak ostatnie barany!
    I wymienia jednym tchem wszystkie zapamiętane wpadki spółdzielni, począwszy od wadliwego rozmieszczenia urządzeń kuchennych (już na dzień dobry każdy lokator musiał na własny koszt przestawiać zlew lub/i kuchenkę), poprzez szantażowanie odcięciem od TV tych, którzy co miesiąc nie zapłacą za korzystanie z sieci osiedlowej (bez porozumienia z lokatorami jakaś tajemnicza ekipa przymusowo podłączyła lokatorów do zainstalowanych przez siebie anten telewizyjnych), po kilkakrotne wymiany podzielników ciepła i wodomierzy (te kolejne zawsze miały być lepsze od poprzednich, a jedne po prostu nie miały atestu!!!). Taka kupa ludzi zmuszonych do ciągłego wydawania  pieniędzy to dla firm nieustające Eldorado. O 5 zł dopisane do czynszu nikt się przecież nie będzie chandryczył, ale ta znikoma kwota pomnożona przez liczbę mieszkań da zawrotną sumę, o którą warto powalczyć.

Z ostatniej chwili:
    Okazuje się, że balkony na osiedlu naprawiają aż dwie ekipy budowlane. Jedna, która wygrała ostatni przetarg,  wykonuje remont każdego balkonu od podstaw, w dwa tygodnie. Druga ma chyba jakieś ulgi, bo robi to samo, ale po łebkach, w dwa dni. Nie zależy  to bynajmniej od stanu balkonu, tylko od przydziału konkretnego bloku do konkretnej umowy. Stare przysłowie mówi, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to pewnie chodzi o kasę...

Wieści z października:
    Albo Kowalska jest prorokiem, albo ktoś decyzyjny przeczytał jej post, w co nie śmie wierzyć. Stał się cud. Przed blokiem poszerzono parking, tworząc kilka dodatkowych stanowisk. Już nie ma aż takiego problemu ze znalezieniem miejsca... Można?

3 komentarze:

  1. Mediana, świat się kręci wokół d..y i pieniądza.
    Pozwalamy się ogłupiać i wykorzystywać.
    U mnie x lat temu malowali ściany bloku tzw "barankiem". Baranek wyszedł jak żywy:), ale moje szyby balkonowe popękały, chyba z zachwytu!. Kiedy się zwróciłam do spółdzielni o wymianę na piśmie, dostałam odpowiedź, że to nie jest w ich kompetencji. Muszę sobie wymienić sama. Nie pomogły żadne tłumaczenia, że to ekipa budowlana malując jedno spieprzyła drugie:)
    I co? i nic. Czekam na następny remont, tym razem będę mądrzejsza:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Niestety trzeba czasami przeboleć takie dziwne sytuacje, jakie Wy macie z remontami. Żeby fachowcy nie potrafili zrobić tego raz, a dobrze... W sumie fajne jest to, że macie w końcu większy parking :)

    OdpowiedzUsuń