Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 14 października 2013

Warszawskie referendum


      Referendum to rodzaj powszechnego głosowania będące najwyższą formą demokracji. Każdy jego uczestnik ma prawo wyrazić swoją opinię na dany temat. Efektem referendum może być tylko powzięcie przez władze informacji na temat nastrojów społecznych, ale też i odwołanie przed upływem kadencji kogoś, kto nie spełnił nadziei wyborców.
     Dziś podano wyniki tzw. referendum warszawskiego będącego swoistym wotum nieufności wobec Hanny Gronkiewicz-Waltz pełniącej funkcję prezydenta stolicy. Niestety (dla jednych), na szczęście (dla drugich), uznano je za nieważne, bo udział w głosowaniu wzięła zaledwie 1/4 ludności Warszawy (25,66%), z czego zdecydowana większość (93,6%) była za odwołaniem.  
       Kowalska mieszka w Gdańsku, więc orientuje się tylko pobieżnie, jakie zasługi przypisuje się pani prezydent, a jakie błędy spowodowały to całe zamieszanie. Ale niezmiernie interesuje ją podłoże decyzji pozostałych 3/4 warszawiaków. Dlaczego nie skorzystali z możliwości bezpośredniego wpływu na losy miasta, a przez to i swoje własne? Obojętność? Niewiedza?  Lenistwo? Głupota? Strach? Świadomy wybór? Bo najmniej wierzy w opinie, że w ten sposób wyrazili sympatię i poparcie dla panującej pani prezydent. Przecież o jej stołku zadecydowało tylko ok. 4% nieobecnych, czyli jedno nie najliczniejsze osiedle. Przegrana była o włos...
         Wyniki referendum mają też wnieść jakieś istotne informacje. Ta frekwencja je kompletnie zaciemniła. Co ma prawo myśleć pani prezydent? Ano, że odniosła zwycięstwo, bo nie chce jej zaledwie nieco ponad 300 tys. osób na 1.300 tys. uprawnionych do głosowania. Czyli zdecydowana większość ją popiera, wprawdzie milcząco, ale zawsze! Co myślą jej oponenci? Że odnieśli zwycięstwo moralne, bo niemal wszyscy głosujący byli przeciw. Co myślą jej zwolennicy? Że odnieśli zwycięstwo namacalne, bo udało im się namówić warszawiaków do zbojkotowania referendum, co w efekcie je unieważniło. 
         A co myśli Kowalska? Że nasze społeczeństwo ciągle jeszcze nie dojrzało do demokracji i szansy, jaką daje głosowanie bezpośrednie. Bo przecież tak naprawdę nikt nikogo do niczego nie musiał namawiać, wystarczy prześledzić frekwencję podczas jakichkolwiek głosowań w ostatnich latach. Obywatele w większości i  tak wolą siedzieć w domu, wpi...lać  niedzielny rosół i oglądać "Familiadę".  Natomiast fakt, że przedstawiciele demokratycznego narodu namawiali tenże naród do bojkotu najwyższej formy demokracji, Kowalska uważa za szczyt hipokryzji. Cel nie zawsze uświęca środki, zwłaszcza jeśli wynika ze zwykłego tchórzostwa politycznego, a za narzędzie ma doskonałą znajomość polskiej mentalności. Wystarczyło zniechęcić ciut więcej niż zwykle ludzi przy pomocy nośnego hasła "Nie idź na referendum, idź na grzyby". Stwierdzenie, że "niepójście było decyzją referendalną" (!!!) to słowa premiera kraju uważanego za demokratyczny...
        I na koniec - jak zinterpretować niską frekwencję w świetle informacji, że listy głosujących trafiły wprost w ręce pani prezydent, która z pewnością chętnie rzuci okiem na nazwiska rzeszy swoich urzędników, od których oczekiwała lojalności wyrażającej się brakiem udziału w referendum? Kowalska ma tylko nadzieję, że to kolejny wymysł PiS-u...  

2 komentarze:

  1. mediana, czuję niesmak po referendum! Nie będę pytać Kowalskich bo Kowalscy powinni mieć swój rozum i myśleć samodzielnie a nie przy pomocy mediów!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Każdy w miarę uczciwy człowiek czuje niesmak, niezależnie jaką opcję reprezentuje. Jestem zwolenniczką fair play a tu, jak zwykle zresztą, były dozwolone wszystkie chwyty. Mam już dość tej wolnoamerykanki i pseudodemokracji, gdzie mniejszość decyduje o większości. Paranoja!

    W serialu "Blondynka" (zadziwiająco inteligentnym jak na polskie produkcje) występuje wójt, który absolutnie nie zgadza się na gminne referendum, bo "jeszcze obywatele sobie pomyślą, że mają coś do gadania"...

    OdpowiedzUsuń