Szukaj na tym blogu

piątek, 8 listopada 2013

Sześciolatki w służbie narodu



    W zamierzchłych czasach poszłam do szkoły jako sześciolatek. Jestem ze stycznia, więc mama zadecydowała, że różnice rocznikowe będą minimalne. Tak faktycznie było, radziłam sobie dobrze, mając dodatkowo nauczycielskie wsparcie w domu. Przez cały okres nauki i połowę studiów byłam najmłodsza w grupie, potem skorzystałam z dziekanki podpartej urlopem macierzyńskim i tak wreszcie trafiłam do grona rówieśników. Byłam wtedy jednym z nielicznych wyjątków, ale to była kwestia świadomej decyzji mojej mamy. 
       Przez wiele lat opinię o sensowności dopuszczenia konkretnego dziecka do nauki szkolnej wyrażała poradnia, prowadząc badania tzw. gotowości szkolnej SIEDMIOLATKÓW (!) po ukończeniu zerówek, choć ostatecznie i tak decydowali rodzice. Można było wcześniej przebadać i posłać do pierwszej klasy zdolnego sześciolatka, nikt nie stawiał przeszkód. Badania mojego osobistego sześciolatka wykazały jego pełną gotowość szkolną, aczkolwiek stwierdzono niski poziom umiejętności manualnych. Doszłam do wniosku, że w takim razie nie będę go katować szlaczkami i wycinankami, niech spokojnie dojrzewa w przedszkolu. Poszedł do szkoły w swoim "ustawowym" czasie i rozwinął się prawidłowo bez zbędnego stresu wynikającego z ciągłego poczucia bycia gorszym od reszty. Uczyłam też małego geniusza matematycznego, który został przeniesiony z klasy drugiej do czwartej. Intelektualnie - co najmniej dwunastolatek, społecznie i emocjonalnie ciągle na poziomie siedmiolatka, zero kontaktu z kolegami... Bo rozwój umysłowy dziecka to jedno, a jego dojrzałość i kompetencje społeczne to drugie. Psychologia mówi, że dopiero w siódmym roku życia dzieci zaczynają uniezależniać się od rodziców, większą uwagę zwracając na grono rówieśnicze.    
      Każde dziecko jest inne, choć oczywiście można je wszystkie wpasować w pewne ramki określające minimum i maksimum możliwości na dany wiek. Z całej tej politycznej afery  z sześciolatkami najbardziej zdumiewa mnie jednak fakt niesłychanego skoku rozwojowego, jakiego  w ostatnich latach dokonały polskie przedszkolaki. Oto naraz w cudowny sposób WSZYSTKIE zaczęły nadawać się do szkoły. Bez badań, bez opinii specjalistów. Może to wpływ promieniowania elektromagnetycznego emitowanego przez telefony komórkowe, może efekt uboczny zmianowej pracy rodziców, może jakiś składnik chipsów lub coli? Warto przeprowadzić gruntowne badania w tym zakresie, wyselekcjonować ów tajemniczy katalizator i zaaplikować go np. naszym politykom... 
      Superniania uspokaja, że dzieci sobie poradzą. Ja też w to nie wątpię, oglądając wyczyny kilkuletnich akrobatów, tancerzy, karateków, muzyków. Ćwiczenie czyni mistrza, podobno nawet dżdżownicę można wytresować. Niektóre bystrzaki pewnie prześcigną samych siebie i będą żywym przykładem słuszności reformy. Ci przeciętni i słabsi, których jest zdecydowana większość, przez cały szkolny okres będą kuleć, a swojemu potomstwu podświadomie przekażą niechęć do wszelkiej edukacji. Szkoły też sobie jakoś poradzą, ostatecznie wielka improwizacja to specjalność Polaków. Nauczyciele podejmą się każdego działania, byle tylko nie stracić pracy. Baza, wyposażenie? Owszem, są komputery, ale krzesła i ławki dopasowane do wzrostu to już utopia. Dzieciaki szybko rosną, a meble nie. Pokolenie dzisiejszych uczniów za trzydzieści lat zasili szeregi rencistów z ciężkimi schorzeniami kręgosłupa. Wystrój sal lekcyjnych dla klas I-III, dekoracje tematyczne, pomoce, to przeważnie efekt ciężkiej pracy nauczycieli, a nie hojności władz oświatowych. Sale lekcyjne? Po reformie gimnazjalnej, żeby uniknąć dwuzmianowości, uczyłam już polskiego na korytarzu, w jadalni, w sali gimnastycznej, w sali komputerowej, w bibliotece, w pokoju nauczycielskim, w pozbawionej okien harcówce. Uczniowie i tak byli w sytuacji komfortowej, bo każdy miał krzesło pod tyłkiem. Przecież zaraz po wojnie siedzieliby po turecku na gruzowisku i robili notatki węgielkiem na marginesach starych gazet. 
       Z sześciolatkami będzie znacznie większy problem. Nie można ich przechować w kantorku na miotły, muszą mieć własną salę, a to oznacza pracę na zmiany. Czyli rano świetlica, po południu lekcje. Posadzi się szczawiany do ławek na pięć godzin i zabroni biegać na przerwie, bo to niebezpieczne. Niech energię wyładują w domu, oczywiście po odrobieniu pracy domowej... Pewnie, że sobie poradzą, droga supernianiu, tylko jakim kosztem i dla jakiej idei?
     Jak nie wiadomo o co chodzi, to na pewno chodzi o pieniądze. Niż demograficzny, echo niżu demograficznego, to nic nowego, przeżywaliśmy go wiele razy bez wywracania wszystkiego do góry nogami. Przecież było wiadomo, że takie czasy nastaną. Trudny okres trzeba mądrze przeczekać, a nie walczyć z wiatrakami rękoma sześciolatków. A co będzie z kolejnym niżem? Tym razem rząd powoła pod sztandary pięciolatki? W Anglii już tak jest, choć właśnie próbują się z tego wycofać. Bądźmy lepsi, od razu polikwidujmy przedszkola a potem żłobki. A na koniec w szkolnych salach gimnastycznych otwórzmy porodówki, by od razu przechwytywać nowy narybek. Ostatecznie świat zna przykłady efektywnej edukacji dwulatków!
     W naszej polityce nie widać nawet zalążków planowania wieloletniego, wszystko jest na tu i teraz. Następna ekipa zwali na poprzednią i jakoś się przecież uda. Chociaż nie! Jak się dobrze zastanowić, to jakiś pomysł na przyszłość w tej reformie jest. Europa, obniżając wiek szkolny, wydłuża przez to okres edukacji. Polskie sześciolatki o rok wcześniej zaczną, więc i o rok wcześniej skończą  naukę, a zatem również o rok wcześniej pójdą do pracy, której końca pewnie nie doczekają, bo wcześniej umrą ze starości.
       Najważniejsze, żeby ZUS miał się dobrze...

   A najsmutniejsze w naszej rzeczywistości jest to, że kiedy milion rodziców, od których szkoły domagają się przecież współudziału w nauczaniu i wychowaniu,  chce się wypowiedzieć, to głosami zaledwie kilku posłów można  uniemożliwić referendum - czyli odebrać ludziom możliwość udziału w najwyższej formie demokracji!  Oby tylko sześciolatki nie namieszały za bardzo na polskiej scenie politycznej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz