Szukaj na tym blogu

piątek, 1 listopada 2013

Listopadowe refleksje...

      



      Polski romantyzm i europejski racjonalizm toczą we mnie krwawe boje. A już szczególnie na początku listopada, kiedy to rozświetlona zniczami Polska widoczna jest z Kosmosu. Bo właśnie wtedy, jak szydło z worka, wyłazi nasze narodowe zamiłowanie do martyrologii, patosu, spektakularnych gestów i traktowania tradycji naskórkowo. Staram się pielęgnować piękne polskie obyczaje, ale czasem mam dość słuchania o ich szczególnych wartościach wychowawczych. Bo, powiedzmy sobie szczerze, co jest wychowawczego w tym spektaklu odbywającym się na wszystkich polskich cmentarzach przez dwa dni w roku?  
     Najpierw do boju ruszają handlowcy. Już od połowy września w supermarketach główne miejsca zajmują znicze i sztuczne kwiaty. Wkrótce potem tereny wokół miejskich nekropolii zamieniają się w bazary. Powietrze wypełnia charakterystyczny zapach chryzantem. Ludzie robią zakupy hurtowe, mało kto ogranicza się do kilku lampek. Miarą naszej pamięci o zmarłych jest przecież liczba światełek na grobie... 
    Końcówka października to zbiorowe porządki na cmentarzach. Szorowanie pomników, wyrzucanie suchych kwiatów, zakurzonych wieńców i wypalonych zniczy. Często tych sprzed roku - jakoś nie było czasu wpaść wcześniej. Uprzątanie grubej warstwy jesiennych liści, bywa, że na inne groby, pod inne pomniki. Tak po katolicku, chociaż niby Pan Bóg wszystko widzi, ale może akurat patrzy w inną stronę... Zresztą cmentarne śmietniki zawalone po brzegi. Za ich opróżnienie parafie płacą ogromne sumy. Podobno w Sokółce, miejscu cudu z hostią, oszczędny proboszcz nakazał wiernym zająć się tym problemem indywidualnie. Ale od kiedy Polak sprząta po sobie?  Efekt - zwały śmieci wokół murów cmentarza, za parę lat wyrośnie tu wzgórze. Będzie drugi cud...  
     W połowie października zaczyna się medialna batalia o Halloween. Jedni ostrzegają, że zachodni zwyczaj przebieranek i stawiania podświetlonej dyni grozi zainfekowaniem młodych umysłów wpływami szatana. Inni widzą w tym tylko nieszkodliwą zabawę dzieciaków, która w dodatku nijak nie przeszkadza w celebrowaniu polskich obrzędów przez całe dwa następne dni, bo odbywa się 31 października. No, chyba że każda porządna katolicka rodzina wieczór poprzedzający dzień Wszystkich Świętych spędza na zbiorowych modlitwach, czytaniu Biblii  i wspominaniu zmarłych. Nie? Tak właśnie przypuszczałam...
      No i wreszcie 1 listopada. Targowisko próżności nad prochami zmarłych. Po śmierci też widać są lepsi i gorsi. Im bardziej okazały pomnik, tym więcej kwiatów i zniczy. Na jednym z nich, kolosie z czarnego marmuru, naliczyłam sześćdziesiąt identycznych lampek. W dodatku czerwonych. Łuna biła na kilometr. Ciekawe, skąd upodobanie do świateł o tej barwie, które w życiu doczesnym są przecież wizytówką burdelu. Cóż, zbyteczny przepych wywołał określone skojarzenia...  
     Dbałość o zewnętrzne pozory widać na każdym kroku. Są groby tak ustrojone, że dostawienie swojej skromnej lampki byłoby po prostu profanacją artystycznej koncepcji.  Instruuje się rodzinę, że np. w tym roku tylko białe kwiaty i zielone znicze. Co to, stadion Lechii czy wesele z listą prezentów? A w ogóle tego dnia wszystkich obowiązuje zasada "na bogato" - za cenę świątecznego wystroju najmniejszego gdańskiego cmentarza niejedna abisyńska wioska przeżyłaby rok obżarstwa...
    Nie sposób tu pominąć innego ważnego problemu. W Internecie czytałam wczoraj poważne porady, jak zabezpieczyć grób przed złodziejami: znicze osmalić, kwiaty połamać i polać roztopioną stearyną, wazony pomazać farbą. Paranoja! W naszym kraju jest ponoć 90% katolików. To kto kradnie i kto kupuje "okazyjnie" pod cmentarzem, skoro to problem masowy?
  
      Romantyczna część mojej natury kocha stare cmentarze z ich pięknymi alejami i pomnikami. Tak chętnie po nich chodzę w zaduszkowy wieczór. Natomiast wrodzony pragmatyzm każe mi zdecydowanie popierać ideę kremacji zwłok i składania prochów w kolumbarium. Tam nie ma miejsca na blichtr, niskie pobudki i przyziemne czynności, jakże odległe od spraw ostatecznych. Niewielka tablica z imieniem, nazwiskiem i datą. Na ziemi skraweczek miejsca na lampkę. Ileż problemów by zniknęło: kradzieże, wywóz śmieci,  coraz bardziej dotkliwy brak miejsca. A człowiek odwiedzający zmarłego poświęciłby cały ten czas na zadumę, refleksję, modlitwę,  nie na uprawę kwiatków i sprzątanie hektarów. Chociaż wiem, że wielu ludzi swoje uczucia wyraża właśnie poprzez działanie, a inni działają, bo boją się myśleć i czuć...
     
    Z góry przepraszam tych, którzy niedawno stracili kogoś bliskiego. Wy jeszcze nie macie siły na rozważania w tych kategoriach... 

3 komentarze:

  1. Z całym szacunkiem, ale jak dla mnie tekst mocno przerysowany... Osobiście nie lubię braku tolerancji, który tu wyczuwam na kilometr. Może zmarły, u którego na grobie pali się 60 zniczy pozostawił liczną rodzinę oraz grono przyjaciół, znajomych, którzy takim symbolicznym gestem upamiętniają jego życie. Jeśli ktoś nie lubi, niech pozostanie w domu. Niech Bóg osądzi, to nie nasza rola...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, to moje przemyślenia, choć wynikają one też z rozmów z ludźmi, którzy mają podobne poglądy. Ty, oczywiście, masz prawo do swego zdania, którego nie neguję. Celem artykułu było zwrócenie uwagi, jak łatwo proste symbole zmienić w pawie pióra i z dnia pełnego zadumy uczynić jarmark..
      A gdybyśmy osądy innych mieli pozostawić tylko Bogu...

      Usuń
  2. Tekst prawdziwy, szczery do bólu.
    Osobiście uważam, że do pamięci o zmarłych, rozmowy z nim, nie potrzebuję konkretnej daty, ale rozumiem ludzi, którzy zabiegani w codzienności, nie mają czasu przyjść, usiąść, pomyśleć.
    I nie da się ukryć, że żyjemy w czasach wielkiego konsupcjonizmu i tu od zawsze i przy każdej okazji jest wielka przeginka, ale to działa w dwie strony.. Ważne, żeby żyć w zgodzie ze sobą.

    OdpowiedzUsuń