Szukaj na tym blogu

niedziela, 12 maja 2013

Balkonowe poletko





        Każdego roku obiecuję sobie, że nie, koniec, nie będę tego więcej robić! Nie i jeszcze raz nie!!! Te wory ziemi, hektolitry wody, jesienna harówa przy zabezpieczaniu na zimę. Ale kiedy tylko pierwsze promienie wiosennego słońca rozpuszczą przybrudzoną pierzynkę zleżałego śniegu, silna wola oraz zdrowy rozsądek opuszczają mnie w pośpiechu, zastępowane przez bezrozumny szał kupowania wszystkiego, co ma liście albo kwiaty.   
      Jestem balkonową ogrodniczką. Nic na to nie poradzę, takie zboczenie i już. Do tego, na swoje nieszczęście, bardzo niedaleko mam świetnie zaopatrzony rynek kwiatowy. Nawet idąc na spacer, można tam wpaść przy okazji i przywlec do domu jakiegoś nowego chabazia. Co oczywiście czynię z zatrważającą konsekwencją i bez żadnego konkretnego planu. Potem kombinuję, co z czym i gdzie, a ponieważ balkon ma dość ograniczona powierzchnię, w efekcie połowę roślin oddaję znajomym na działki. Tym sposobem obsadziłam już pół województwa. Pewnie praktyczniej byłoby wysłać przekazem pieniądze...
         Czego ja nie hodowałam na tym nieszczęsnym balkonie.


Zaczęłam nieśmiało od bratków i petunii. Tym ostatnim jestem zresztą wierna do dziś, zwłaszcza różowym i ciemnofioletowym, które przepięknie pachną. Uwielbiają silne słońce a nawet chwilowy brak wody, więc nie łączcie ich z roślinami cieniolubnymi. Gdzieś w połowie sezonu trzeba bezlitośnie podgolić nadmiernie wybujałe krzaczki. Wprawdzie serce boli, bo wycinamy mnóstwo okazałych kwiatów, ale jeśli tego nie zrobimy, wkrótce doczekamy się smętnych badyli. Krzaczki tylko przez kilka dni będą zielone, a potem znowu zaczną kwitnąc jak wściekłe. To wspaniała ozdoba balkonu przez całe lato. Jeśli jesteście amatorami, nie bawcie się w żadne surfinie czy inne wiszące wynalazki, na które trzeba chuchać i dmuchać.Tu wystarczą pałeczki nawozowe lub nawóz w płynie do kwiatów kwitnących, dawkowany raz w tygodniu.



Z kolei jeśli chodzi o bratki, to najbardziej udają się one sadystycznym dłubkom, którzy pasjami uwielbiają codziennie przeczesywać zarośla i skrupulatnie usuwać kuleczki nasion tworzące się po przekwitnięciu kwiatów. Dzięki takim działaniom bratki w niezłym stanie potrafią dotrwać nawet do końca września. Ich kwiaty nie są tak duże i obfite jak w czerwcu, ale jednak są, bo do samego końca próbują biedaki wydać nasiona, żeby ochronić gatunek przed wyginięciem. A człowiek korzysta...


Oczywiście, były i pelargonie. To cudo w uroczym kolorze majtkowego różu nabyłam w Lidlu, jako roślinę przecenioną z powodu marnego wyglądu i wątpliwej jakości. Kiedy swoje odchorowała, odwdzięczyła się wyjątkowo bujnym kwieciem. Teraz w zwielokrotnionej ilości zdobi balkon sąsiada, który ją przechował i rozmnożył. Niestety, ta umiejętność jest mi zupełnie obca. W zeszłym roku ambitnie zabezpieczyłam skrzynki z pelargoniami w piwnicy według instrukcji znalezionych w Internecie, ale właśnie ich zawartość wyniosłam na śmietnik, może tam, jakimś cudem, ożyje. 


Te żółte kwiatki obok bratków to tunbergia, jedna z moich ulubionych roślin. Występuje także w wersji pomarańczowej. Najpiękniej rosła na parapecie, patrząc na słońce. Jako zwis z balkonu nie była już taka atrakcyjna, bo wszystkie kwiaty skierowała na zewnątrz. Rośnie szybko, wypuszcza długie pędy, kwitnie obficie, pogubione kwiatki trzeba wprawdzie zamiatać, ale to drobiazg,



Kolejna żółć - uczep. Roślina wyjątkowo atrakcyjna, jeśli się jej nie przesuszy, co ja, niestety, uczyniłam. Mimo reanimacji marniała w oczach. Takie wielkie okazy nadają się do wiszących donic, ale można kupić mniejsze i zasadzić w skrzynkach, gdzie utworzą piękny dywanik.


Moje zeszłoroczne odkrycie - komarnica. Jej zapachu nie znoszą komary, ja zresztą też. Na szczęście capi tylko przy samym nosie. Z małych sadzonek po 5,00 zł błyskawicznie wyrastają długie dekoracyjne pędy o ciekawie wybarwionych liściach. Warto kierunkować pędy w okresie wzrostu, bo potem nad nimi nie zapanujemy. Ja dłuższe skierowałam na zewnątrz balkonu, krótsze do środka, a i tak musiałam je przyciąć. Na półmetrową skrzynkę wystarczy jedna komarnica - jest bardzo ekspansywna, a warto dosadzić do niej jakiś kolorowy kwiatek. Aha, podobno można ją przezimować. No przecież!



Przez jakiś czas miałam fazę na róże. Hodowałam kilka odmian: od tzw. kolejowych, obrastających niegdyś ściany małych stacyjek, po gatunki szlachetne, wielkokwiatowe, purpurowe, białe i żółte. Roboty miałam z nimi co niemiara, bo trzeba było walczyć z robactwem wszelakim i innymi Bożymi dopustami. Mnożyły się ciągle mszyce i przędziorki, atakowała szara pleśń, liście z niewiadomych przyczyn żółkły i spadały. Latałam na konsultacje do specjalistów, kupowałam jakieś wymyślne trucizny i wykonywałam opryski, ryzykując wytrucie rodziny i sąsiadów. Więc kiedy pewnej zimy róże wymarzły, odczułam dziwną ulgę... 

Ostatnią roślinę polecam każdemu, kto nie ma czasu, ochoty i wolnych środków, a jednocześnie nie lubi gołych balkonów. To wilec, jednoroczne pnącze, które można samodzielnie wyhodować z nasion. Garść nasion wilca da ścianę zieleni zwisającej lub pnącej się po podpórkach. Roślina wypuszcza dwumetrowe pędy o sercowatych liściach i dużych fioletowych dzwonkach, które rozwijają się tylko rano i po południu albo w pochmurne dni, bo za słońcem jakoś nie przepadają.  Trzeba uważać, żeby nie pomylić kwiatów nierozwiniętych z przekwitniętymi, no i czasem podkarmić jakimś nawozem. A jesienią wystarczy zerwać suche kuleczki z nasionami, obumarłe pędy wyrzucić na śmietnik i gotowe. To mi wychodzi znakomicie, więc w wilca już nie inwestuję, ciesząc się nim co roku za darmo. Można powiedzieć, że osiągnęłam w tym zakresie wysoki stopień wąskiej specjalizacji.

Opisałam tu kilka roślin, które najczęściej pojawiały się na moim balkonie. Było ich, naturalnie, o wiele więcej. Stokrotki, niezapominajki, nasturcje, floksy, clematisy, lilie, kiwi, winobluszcz, wiciokrzew, budleja, cis, wrzośce i wrzosy, truskawki pnące itp. Aha, zawsze też w każdą nieobsadzoną dziurkę wtykam nasiona maciejki, żeby w czerwcu cieszyła mnie swoim boskim zapachem. Niedawno musiałam się pozbyć kilkuletniego rdestu, bo nie tylko zarósł cały balkon, to jeszcze strasznie śmiecił.  

Ten botaniczny misz-masz wynika z różnych przyczyn. Najważniejszą z nich jest niewątpliwie moja zachłanność. Mnie po prostu podobają się wszystkie rośliny, łącznie z mleczem i łopianem, więc każdą chcę mieć na własność.Sąsiad sugeruje, mam nadzieję, że żartem, abym zaczęła uprawiać ziemniaki, bo najpierw ładnie kwitną, a potem jest z nich pożytek.  Sam dorobił się na własnym balkonie sporej dyni i kilku pomidorów.


Na koniec przedstawiam mój zeszłoroczny ziołowy bukiet. Składa się nań przede wszystkim dorodna bazylia oraz pietrucha naciowa, ale spod spodu wyziera nieśmiało cząber, tymianek, majeranek i rozmaryn. To moje ulubione przyprawy letnie, oprócz szczypiorku, który też można zawsze znaleźć na balkonie, jak się człowiek dobrze rozejrzy.

W tym roku już wszystko posadzone. Tym razem poszłam w spożywkę, jednak ziemniaków się nie spodziewajcie.  Sama jestem ciekawa, co z tego wyjdzie. Ale to temat na następne opowiadanie.

1 komentarz:

  1. Bardzo interesujący wpis, miałam właśnie kupić jakieś kwiatowstany. Pozdrawiam, Elżbieta.

    OdpowiedzUsuń