Szukaj na tym blogu

wtorek, 14 maja 2013

Bal karnawałowy od kuchni




Na balu w Filharmonii Bałtyckiej nie byłam już cztery lata, choć w międzyczasie kilka koncertów zaliczyłam. Mam nadzieję, że wiele się tam zmieniło w dziedzinie cateringu, bo do dziś pamiętam wstrząsające doznania z 2009 r.  

Żeby mieć zagwarantowane miejsce siedzące przy stole, wykupiliśmy konsumpcję. Cena tej usługi była porażająca, bo znacznie przekraczała wartość biletu za koncert i bal, więc spodziewaliśmy się co najmniej homara i kawioru. Nazwy potraw brzmiały nawet zachęcająco. Prędko jednak okazało się,  jak niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.

Danie główne podano o 20.45. Z karty wynikało, że w jego skład wejdą:

zupa z soczewicy z oliwą bazyliową
żeberka  barbeque z pieczonymi ziemniakami w mundurkach z bukietem warzyw
tarta jabłkowa z bitą śmietaną, cynamonem i sosem waniliowym

W istocie, takie potrawy otrzymaliśmy. Tylko że w karcie nie podano gramatury i w tym tkwił szkopuł. Zupy było dokładnie cztery łyżki stołowe, chyba że ktoś wylizał bulionówkę, to skonsumował trochę więcej. Nie potrafię określić, czy była smaczna, prawdopodobnie dlatego, że moje kubki smakowe nie zdążyły zarejestrować samego faktu konsumpcji. Wzmiankowane żeberka nie miały liczby mnogiej a wyłącznie pojedynczą i to bardzo zdrobniałą. Jedna malutka mocno przypalona kosteczka z kilkoma włókienkami mięsa. Do tego pół niewielkiego ziemniaczka, różyczka gotowanego brokułu oraz trzy plasterki marchwi. Ktoś przez niedopatrzenie dostał aż cztery plasterki jarzyny i poczuł się nieswojo. Bukiet! Po takiej porcji kalorii roczne dziecko zeżarłoby własną grzechotkę. Deser był najlepszy w tym zestawie, bo choć tarta okazała się cienkim, słodkim i dość twardym plackiem przypominającym w konsystencji pizzę z północy Włoch, to przynajmniej poczuliśmy ją w żołądku. Ów specjał polano łyżeczką pysznego sosiku waniliowego i udekorowano kleksem bitej smietany. Duży plus! Magda Gessler byłaby wniebowzięta.

Nafutrowani jak bąki przystąpiliśmy do hucznej zabawy, z niecierpliwością oczekując kolejnych kulinarnych niespodzianek.  Nadeszły już o godzinie 23.00, kiedy to na stoły wjechał tzw. zimny bufet. Składał się z czterech dań, które karta zapowiadała niesłychanie obrazowo:

pasztet staropolski pod żurawiną
panga z musem cytrynowym
delikatny różowy schab z ćwikłą
penne z salami i kurczakiem z vinegret słodko-chilli (pisownia oryginalna)

Ku naszemu zdumieniu przed każdym konsumentem wylądował deserowy talerzyk. Jego środek zajmowała miseczka wypełniona zimnym rozgotowanym makaronem. Niektórzy znaleźli w swojej porcji kilka miniaturowych skwarek, inni wyschnięte resztki pieczonego kurczaka. Może i był tam jakiś sos, ale nikt nie ośmielił się spróbować, w końcu cholera wie, kto tego nie dojadł. Dookoła miseczki artystycznie poukładano pozostałe dania. Pasztet staropolski. Boże, wybacz! Najtańszy gatunek pasztetu z kropelką konfitury żurawinowej. Jednym słoiczkiem za 5 zł obskoczyli ponad trzysta osób. Geniusze!  Schab był rzeczywiście delikatny, do tego stopnia, że zdążył wyschnąć na wiór, zanim dotarł na stoły.  Nawet ćwikła mu nie pomogła. No i panga – hit wieczoru – kawałek surowej ryby wielkości dwóch złożonych kostek cukru. Pokropiony cytryną. A co!

Trzeba przyznać, że różnorodność potraw przyprawiała o zawrót głowy, w końcu mieliśmy do czynienia z daniami kuchni (staro)polskiej, włoskiej oraz (chyba) japońskiej. I to wszystko na jednym talerzyku! Jak widać, miniaturyzacja dotyczy nie tylko elektroniki.  

Nie można zapomnieć o napojach. Tu kuchnia wykazała się grzeszną wręcz rozrzutnością. Na twarz przypadało całe 200 ml napojów zimnych oraz kawa lub herbata. Jak ktoś się za bardzo rozhulał i jęzor mu zwisł do kolan, mógł sobie nabyć drogą kupna litr napoju owocowego za, bagatela, 20 zł. Niektórzy dokupili. W końcu za taką kwotę nie warto umrzeć z pragnienia. Butelka wina z drugiej od dołu sklepowej półki kosztowała zaś 50 zł. Pięciokrotna przebitka, respect!

Nie wiem, jaka firma zajmowała się cateringiem. Niewykluczone, że organizatorzy w ostatnim momencie potroili liczbę gości i trzeba było na gwałt dzielić porcje, a w pośpiechu zapomniano obniżyć ich cenę. Zawsze staram się znaleźć proste i uczciwe wytłumaczenie. Jednak nie opuszcza mnie przeczucie, że ktoś zrobił nas w trąbę, a sam, za czysty zysk z tego wieczoru, nabył sobie niezłej klasy samochód...

3 komentarze:

  1. I co z tego wynika? Uaaaaaaaaaaaaa, nuda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No fakt, "Szósty zmysł" to nie jest. Ale niektórzy czytają. Wniosek jest na końcu, może tekst był dla Ciebie za długi i nie starczyło cierpliwości?

      Usuń
  2. tak ,tak zmienily sie czasy,zmienil sie ustroj ale ludzie pozostali tacy sami...polak potrafi!

    OdpowiedzUsuń